Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/43

Ta strona została przepisana.

— Derry jest dobrym katolikiem!
— Sulliwan nędznik! jest kuzynem biskupa protestanckiego, który wysysa krew naszą!
— To Morris musiał się odezwać, ma bouchal! Morris nie lubi )’Conella.
Lecz drudzy poczęli wołać:
— Dajcie pokój Morrisowi, to zacny młodzieniec!
— Hurrah! niech żyje Mac-Diarmid!
Podpalacz musiał użyć swego potężnego głosu, by uspokoić tłum. Mężczyźni stojący za nim za estradzie byli wszyscy odziani w opończe. Łachmanów pomiędzy nimi nie było. Przez kilka chwil naradzali się między sobą, poczem jeden z nich nie zdjąwszy swej płóciennej maski, wystąpił naprzód estrady i zasiadł na krześle, które mu Mahony ustąpił.
Jednocześnie olbrzym zdjął z siebie czerwony burnus, włożył go na ramiona swego towarzysza i rzekł:
— Skończyłem już moją rolę chłopcy! oddajcie cześć prawdziwej Molly, waszej ciotce.
Głośne okrzyki rozległy się pod sklepieniem. Mahony zeskoczył do ogniska, którego czerwony płomień, oświecił jego olbrzymią postać i wrzucił kilka sosnowych pniaków. Posiedzenie zostało otwarte.
— Król Lew chciałby coś powiedzieć, — odezwał się jakiś głos z podedrzwi.
— Hurrah! niech żyje król Lew, niech mówi!
Mężczyzna, który był przywdział czerwony burnus sprzysiężonych Molly-Maguire, rzekł kilka słów. Nastała cisza.
Tłum stojący podedrzwiami rozsunął się i jakiś człowiek gruby, mały, pękaty, zbudowany jak atleta i ubrany w kostyum majtka, wystąpił na środek pieczary.


IX.
Król Lew.

Tłum zebrany w galeryi Olbrzyma, składał się z najróżnorodniejszych żywiołów. Większość hrabstw z zachodniej i południowej Irlandyi, miała w nim swych przedstawicieli. Byli tam rybacy z zatoki Bantry, pasterze z Korku, rolnicy z Waterford i górale z Wihlów. Sprzysiężenie bowiem Molly-Maguire rozgałęzione było w całej Irlandyi, nie wyłączając nawet gór Ulster, głównego ogniska protestantyzmu.
Większość jednak zgromadzenia stanowili mieszkańcy okoliczni, przeważnie dzierżawcy lorda Jerzego Montrath, nadbrzeżni mieszkańcy rzeki Moiny i robotnicy zajmujący się kopaniem torfu między rzeką Such i jeziorami.
Wszyscy ci ludzie należeli do sprzysiężenia i złożyli przysięgę. Wszyscy przeszli przez owe tragikomiczne próby, za pomocą których fronmasoni na całym świecie usiłują wzbudzić zbawienną trwogę w swoich neofitach.
Tajne stowarzyszenia mają bowiem wszędzie jednakowe zwyczaje. Sztylet, na który przysięgali uczestnicy tajnych sądów w Niemczech, znalazł takie same zastosowanie wśród węglarzy we Włoszech, a następnie i w Irlandyi. I dzisiaj jeszcze na Zielonej Wyspie przysięgają na puginał albo na kaganiec. Ruiny starych opactw, opustoszałe sale walących się zamków, wilgotne pieczary, w których ptaki nadbrzeżne szukają schronienia przed burzą, służą za masońskie loże i w nich odbywają się tajemnicze ceremoniały Mścicieli.
Straszna to przysięga, która zobowiązuje do niesienia kagańca, gdy pożar ma wybuchnąć, albo do wzięcia sztyletu w rękę, gdy ofiara zemsty już jest może wskazaną. Lecz oni przysięgli wszyscy.
Taka bowiem ciężka trapiła ich nędza! cierpieli głód zimno i wszystkie biedy mogące gnębić człowieka, a to wszystko obok szalonych zbytków ich panów! Tyle nienawiści zebrało się na dnie ich serc! Tyle czasu schylali głowy pod despotyzmem zdobywców. Około ich nędzy brzęczały całe roje chciwych lichwiarzy, administratotów i służalców lordów, którzy wszyscy paśli się ich krwią i żyli z ich śmierci!
Niestety! czyż można o tem wszystkiem mówić jako o sprawach należący do przeszłości. Dzisiaj jeszcze niechaj głos zemsty wzniesie się ze szczytów gór, lub rozlegnie wśród torfiastych łąk, a znajdzie tysiące ech w całym kraju, dręczonym gorączką fenianizmu. Każda chata zadrży na ten sygnał oddawna oczekiwany, wszyscy mężczyźni wzniosą głowy do góry, wstrząsając długiemi kędziorami, a modlitwy kobiet wzlecą ku niebu, prosząc o błogosławieństwo dla zemsty braci i mężów.n Kaganiec gore, krzyk potężny brzmi w powietrzu, cała Irlandya powstaje, a wśród ciemności jaśnieje straszna łuna pożarów.
Morris Mac-Diarmid niejednokrotnie odbywał wycieczki w różnych hrabstwach Irlandyi; znał tych sprzysiężonych, którzy szli do walki wiedzeni jedynie miłością ojczyzny, miłością ślepą może, ale godną podziwienia u ludzi, którym ojczyzna nie może udzielić ani pomocy, ani opieki. Morris stał na ich czele. Szli ślepo dokąd ich prowadził i pomagali mu.
Ci prawdziwi synowie starożytnej Erin, znaleźli się prawie wszyscy na stanowisku, wśród czarodziejskich kolumn galeryi Olbrzyma. Przybyli do Galway pod pretekstem wyborów. Większa część zgromadzonych nie znała tajemnic sprzysiężenia. Wielu płynęło z prądem jak i sam Morris, czując się jeszcze zbyt słabymi, by módz gwałtownie zgasić kaganiec szerzący pożary.
Ale bez przerwy pracowali nad tem, wspierani wymową swego wodza, którego śmiały głos znajdował posłuch u tłumów. Praca ich nie była bezowocną i cieszyli się nadzieją, iż blizkim jest już dzień, w któ-