Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/44

Ta strona została przepisana.

rym nocni mordercy będą, mogli dumnie wznieść głowy przy świetle słonecznem i stać się żołnierzami.
Morris nie wątpił, że ten dzień już byłby nadszedł, gdyby nie opór O’Conella. Morris czcił geniusz wielkiego oswobodziciela, lecz słusznie lub nie, uważał go za największego wroga Irlandyi i jako najsilniejszą podporę panowania Anglików.
Morris był o tyle słabym, o ile Oswobodziciel był silnym. Wszechpotężny O’Conell nie wiedział nawet może, iż gdzieś w hrabstwie Connanght, jakiś nędzny wieśniak śmie walczyć w cieniu przeciw niemu.
Ale Morris miał silną wiarę i wolę nieprzezwyciężoną. Usuwał przeszkody jedna za drugą z swej drogi. Te których usunąć nie mógł, zręcznie omijał. Sprzysiężonymi nie gardził, ale z niewyczerpaną nigdy cierpliwością usiłował podnieść ich przygnębione dusze, zniżając swoje rycerskie serce aż do poziomu ich krwawego gniewu, by ich przyciągnąć do siebie, zawładnąć nimi i pozyskać ich dla swych widoków. I wpływ jego wzrastał zwolna i w cichości, tak jak pod cieniem starego dębu rośnie ów wątły krzaczek, który z czasem, stanie się królem lasów.
A gdy odwaga jego zaczynała słabnąć, dodawał sobie serca mówiąc: Siła O’Conella tkwi w nim samym, nic nie zostanie z jego polityki, potęga jego, aczkolwiek olbrzymia, jest tylko potęgą jednego człowieka i do tego starca. Jakiż inny geniusz prócz niego byłby w stanie utrzymać jego wzniosłe kłamstwo! Zasady tylko przechodzą z ojców na synów prawem dziedzictwa. Siła osobista zstępuje do grobu wraz z człowiekiem silnym.
Po zmarłym wielkim człowieku pozostaje tylko wspomnienie. O’Conell pracuje jedynie dla swej własnej chwały. Z nim razem zniknie i Rappel, miejsce dowódcy pozostanie wolne.
— Ja jestem młody. Potrzeba mi wiele czasu, ale mam długie lata przed sobą. A myśl moja czyż nie jest równie wieczną jak i prawa narodów? Jeżeli polegnę w obronie tej sprawy cóż z tego? Życie człowieka jest tylko jedną godziną w długiem życiu narodu, a ja pracuję dla Irlandyi!
I to było prawdą. Żadne egoistyczne lub osobiste uczucie nie kierowało nim, zacna jego, pełna poświęcenia dusza, mogła błądzić po manowcach, ale nie upaść.
Wśród ludzi zebranych w galeryi Olbrzyma, jedni szli za Morrisem Mac-Diarmid z przekonania; drudzy dali się przy sposobności pociągnąć jego niepospolitą wymową. Gdyby Morris chciał był ograniczyć swoją działalność na kierowaniu nocnem dziełem zemsty, żaden dowódca nie miał by równie posłusznych i tak pełnych zapału żołnierzy jak on. Ale i tak aczkolwiek niejednokrotnie stawiał opór powszechnym życzeniom, wszyscy kochali go i był niezaprzeczenie pierwszym wśród przewodników sprzysiężenia.
Trudno mu było zaiste nagiąć do swej woli tę tłuszczę hałaśliwą i nieznającą karności; nie było to jednak zadaniem niemoźliwem, a w każdym razie on jeden był je w stanie spełnić. Morris pracował też nad tem.
Oklaski i wiwaty brzmiały jeszcze wśród olbrzymiej pieczary i imię króla Lew, powtarzane na wszystkie tony, napełniało galeryę Olbrzyma.
Widocznie król Lew był osobistością bardzo popularną i tłum oczekiwał niecierpliwie jego zjawienia się, tak jak w teatrze publiczność oczekuje n a efektowną scenę dramatu.
Król Lew miał na sobie płócienną kórtkę, szerokie spodnie i skórzany kapelusz, stanowiące zwykły kostyum majtków; szedł zataczając się i z rozstawionemi szeroko nogami, jak gdyby ruchomy pomost jego statku znajdował się pod jego stopami obutemi w grube kute trzewiki. Nosił on włosy krótko strzyżone, odróżniając się tem od wszystkich wieśniaków zebranych na około ogniska, jego nadzwyczaj muskularna obnażona szyja występowała między potężnemi ramionami niezwykłej szerokości. Miał przy tem poczciwą, wesołą fizyognomię, której dwoje czarnych, osłoniętych gęstemi brwiami oczów, nadawało charakter dzikiej energii i odwagi.
Z tem wszystkiem grubiański, niezgrabny, ociężały, z jednem policzkiem wydętym olbrzymim kawałkiem tytoniu, który żuł bezustannie. Takim był król Lew z Claddagh, król Lew, jak go pospolicie nazywano.
Gdyż gwoli odwiecznego zwyczaju, sięgającego do najbardziej starożytnych czasów, marynarze z Galway wybierają corocznie swojego naczelnika, który przez czas sprawowanej władzy, nosi tytuł króla. Posiada on znakomite przywileje, wolno mu pić ile mu się spodoba, chociaż ma prawo karać majtków oddających się pijaństwu; może w dnie świąteczne powierzyć swoją robotę, pierwszemu lepszemu nowicyuszowi, stosownie do swego uznania i wreszcie z własnego wyboru naznacza królowę zaszczycając tym tytułem jaką ładną dziewczynę, która miała szczęście mu się podobać.
Majtkowie z Galway ślepo go słuchają i rozkazy jego są wykonywane bez apelacyi.
Rozumie się, iż król Lew, posiadając taką władzę, zajmował ważne stanowisko wśród sprzysiężonych Molly-Maguire. Odepchnął też swemi silnemi łakciami tłum na prawo i na lewo i wszedł w przestrzeń pozostawioną wolną, pomiędzy ogniskiem i pierwszym rzędem zgromadzenia.
W blasku płomieni, jego atletyczna postać zarysowywała się wyraźnie i tłum ukryty w cieniu ujrzawszy go, podziwiał jego szerokie ramiona i muskularne ręce.
— Hurra! niech żyje król Lew! — zaczęto wołać ze wszystkich stron; — to najlepszy majtek jakiego