— Jakto! — rzekł, — nikt się nie odzywa?
Kilku tylko majtków z Galway, znajdujących się wśród tłumu, odpowiedziało na to wezwanie, jak również i mężczyzna uosabiający Molly-Maguire. Majtkowie odezwali się z potakiwaniem, Molly-Maguire założył veto tonem stanowczym i donośnym.
Król Lew spojrzał na niego ze zdumieniem.
— Ho! ho! serce moje! — rzekł, — niech mnie dyahli porwą, jeżeli spodziewałem się natrafić na opór z twej strony. Czyś już zapomniał o krzyżu na grobowcu na cmentarzu Riszmond, Michey Mac-Diarmid?
— Nie jestem Micheyem Mac-Diarmid, — odpowiedział Molly-Maguire cichym głosem.
Podczas tego krótkiego dyalogu, szmer rozszedł się wśród szeregów zgromadzenia, usposobienie tej wrażliwej tłuszczy zmieniło się w jednej chwili. Jak tylko przewodniczący wyrzekł nie, wszystkich wzięła ochota wołać, tak!
— Jeżeli go raz nie sprzątniemy, — rzekł jeden z czynszowników siedzących przy ogniu, — to wypije krew naszą aż do ostatniej kropli.
— A może on tu tylko po to przybył by wypuścić na nas swoją bestyę.
— Wilka ze starego zamczyska!
— Tygrysa, którego karmi by nas wszystkich pożarł.
— Ach! — jęknął biedny Pat, na wspomnienie swej bezustannej trwogi.
Mac-Duff schwycił go za gardło.
— To ten łotr karmi dzikie zwierze! — zawołał, — musha! jakże mnie ochota bierze go zdusić.
Pat nie miał już siły błagać o litość. Myślał, iż nadeszła ostatnia jego godzina.
Przekonanie o istnieniu tej dzikiej bestyi, nie było bynajmniej jakąś nieokreśloną lub fantastyczną legendą. Było ono głęboko zakorzenionem i wszyscy w istnienie potworu wierzyli. A strach większym był jeszcze od wiary. Wszyscy też byli zdania, iż zadając śmierć lordowi Montrath, nie tylko wymierzają należną mu karę, ale bronią własnego życia.
I dla tego postępowanie Mac-Diarmidów wzbudzało powszechne podziwienie. Byli oni ogólnie poważani od jezior aż do morza. Wszyscy znali ich dzieje i wszyscy wiedzieli, iż znaczna część tej rodziny znajduje się na estradzie.
Nadto, aczkolwiek wśród zgromadzenia zachowywano pewną tajemniczość we wszystkiem co się tyczyło Ciotki Molly-Maguire, wszyscy odgadywali, iż to jeden z synów starego Milesa ukrywa się pod czerwonym burnusem.
I dla tego szemrano, gdyż ów Jerzy Montrath, w obronie którego przewodniczący zebraniu wypowiedział swoje veto, porwał roku zeszłego przybraną córkę starego Mac-Diarmida. A tego wieczora rozeszła się wśród obecnych wieść, że Jessy O’Brien umarła, zamordowana przez lorda Jerzy Montrath.
— Zapomnieli już o niej! — mówiono.
— Biedna Jessy!
— Kto nam dziś powie co się dzieje w sercach Mac-Diarmidów!
— Moja biedna siostrzenica, — mówił ze łzami John Ślig.
— Moja droga siostra! — zawołał Mac-Duff.
— Hurra! niech żyje król Lew.
— Śmierć Jerzemu Montrath!
Molly-Maguire dał znak Olbrzymowi Mahony, który donośnym głosem począł uspokajać tłum.
— Zycie Jerzego Montrath do was należy, — rzekł Molly-Maguire, — ale wzywam was, byście przez dwa dni jeszcze zostawili go w spokoju.
— Czemu? po co? — poczęto wołać ze wszystkich stron.
A gdy Molly-Maguire nic nie odpowiadał, zapanowało w galeryi wzburzenie niepodobne do opisania. Jedni krzyczeli oskarżając przewodniczącego o szaleństwo, drudzy miotali groźby. Molly-Maguire siedział nieruchomy i milczący na przodzie estrady.
Potężny głos olbrzyma nie był już w stanie zapanować nad wrzawą. Król Lew spuścił głowę i namyślił się.
Po kilku chwilach zbliżył się do estrady. Jednocześnie Molly-Maguire pochylił się i wyszeptał mu kilka słów na ucho.
— Nie rozumiem cię Morrisie, — rzekł król Lew.
— Ale niech mnie dyabli. porwą, jeżeli potrzebuję rozumieć by spełniać twe rozkazy, mój chłopcze.
Wrócił na środek zgromadzenia i przyłożywszy obie ręce do ust w kształcie trąby, wrzasnął donośnym krzykiem, jakim majtkowie zwykli porozumiewać się wśród burzy.
— Hej chłopcy. — zawołał, gdy tłum zdumiony uciszył się i słuchał, — zostawmy dwa dni lordowi Montrath, by miał czas odebrać swoją duszę z rąk dyabelskich i zaśpiewajcie mi lillibiero, jakeście mi przyrzekli.
Nie wiele potrzeba było by zmienić usposobienie w tych lekkomyślnych umysłach; hymn narodowy, zaintonowany najprzód przez majtków zabrzmiał pod sklepieniem, powtarzany przez wszystkich obecnych. Gdy ostatnie słowa przebrzmiały, nikt już nie wspomniał o lordzie Jerzym Montrath.
Ellen Mac-Darmid znajdowała się w galeryi Olbrzyma od samego początku posiedzenia. Stała nieruchoma wśród ludzi okrytych łachmanami, zaraz w po-