bliżu wejścia. Słyszała wszystko, ale nie wszystko zrozumieć mogła. Sprzysiężeni Molly-Maguire, jak i ich poprzednicy, jak wogóle wszyscy ludzie wykolejeni ze zwykłej drogi, którą idzie społeczeństwo, mieli swój własny język, zastępujący ogólną mowę.
A Bogu jednemu wiadomo, iż ów dziwaczny język miał czas się udoskonalić! Wiele pokoleń sprzysiężonych używało go, począwszy od „Dzieci dębu“, aż do „Ludzi z wstążkami“ od roku 1760 aż do naszych czasów. Wynalazły go zapewne „Białe Dzieci”.
Udoskonalił się wśród „Serc stalowych“ u „Fenianów z Donmore“, u „Synów Prawa**, u „Chłopców kapitana Rock“ i u „Pięknych cór lady Chare“ w początkach naszego wieku. Mówiła nim „Rodzina Matki Terry“ i odważni towarzysze „Czarnych nóg“ w r. 1837.
Był to język Karderów, Szanawatów, Karawatów, Czarnych rąk i Kirkawalów, jak również towarzyszów Molly-Maguire w r. 1845 i Fenianów w r. 1868.
Ellen Mac-Diarmid była odważną jak nie jeden mężczyzna. Wśród tego tłumu, do którego dostała się podstępem i z narażeniem życia, była spokojną i niestrwożoną. Wiedziała, gdyż komu to było nieznanem w Irlandyi, iż sprzysiężeni Molly-Maguire nie znają dwóch rodzajów kar i że Płatnik o północy, każdą zaporę usuwa żelazem. Wiedziała, iż życie jej jest w ręku tych ludzi, których tajemnice podsłuchiwać przyszła; jednak nie drżała i strach nie przeszkadzał jej śledzić bacznie za każdem wymówionem słówkiem, których znaczenie zrozumieć usiłowała i pół na pół rozumiała.
Miejsce, w którem stała młoda dziewczyna, było słabo oświecone. Trudno w niem było rozpoznać fizyognomie, a twarz Elleny była nadto zasłoniętą kapturem czerwonego burnusa. Na około siebie widziała ponure postacie pogrążone w ciemności i niepodobne do rozeznania. Gdy jednak oko czas jakiś pozostawało nie olśnione czerwonym blaskiem ogniska, przyzwyczajało się do otaczających je cieniów i mogło widzieć wśród nocy.
Pomiędzy osobami otaczającymi ją, Ellen poznała na pół jowialną, na pół przerażoną twarz biednego Pata, byłego parobka Lukassa Neale i wychudłą fizyognomię torfiarza z bagniska Clare-Galway, zwanego Gib-Roe.
Poznała również głos Patryka Mac-Duff, który widocznie był jeszcze pod wpływem licznych libacyi, pochłoniętych na bruku ulicy Donnor, przed hotelem Wielkiego Oswobodziciela.
Większość zgromadzenia składała się z biedaków okrytych łachmanami. Nie można było widzieć ich dalej niż na dwa kroki na około, reszta stanowiła jakąś niewyraźną i ruchliwą masę cieni.
Ostatnie strofy lilibiero przebrzmiały pod sklepieniem pieczary. Król Lew zmięszał się z tłumem i na około ogniska, widziano już tylko trzy rzędy nieruchomych zamaskowanych ludzi.
— Czy są jakie wiadomości o starym Mac-Diarmidzie? — zapytał głos jakiś za estradą.
— Święty człowiek, — zawołano, — zacny Irlandczyk!
— Kiedyż go wprowadzimy znowu w tryumfie do jego kolonii w Mamturh
Na to odpowiedział Molly-Maguire.
— Mac-Diarmid będzie czekał na sąd. Szlachetny to starzec, dumny, a twardy jak stal. Nie chce być oswobodzonym przez ludzi, którymi gardzi.
— Arrah! Niech go Bóg błogosławi! Kochamy go chociaż gardzi nami.
— To stary żołnierz z czasów „Połączonych Irlandczyków“. Musiał on nie jednego Saksończyka sprzątnąć, chociaż się tego wypiera!
— I gdyby nie Daniel O’Conell, — odezwał się znowu Molly-Maguire, — byłby on i dziś jeszcze gotów narażać swe życie wraz z dziećmi Irlandyi. Ale duch O’Conella tkwi w nim. Nienawidzi nas, gdyż człowiek, którego zwą Oswobodzicielem, nakazał mu nienawiść.
— To prawda, to prawda, — odezwały się głosy z tłumu, — O’Conell jeszcze w tych dniach na meetingu przeciwko nam przemawiał.
— Nie mówcie nic przeciw O’Conellowi, — zawołali inni, — to ojciec Irlandyi!
— Musha! Kto kocha ten karci, a ojciec ten nie psuje swoich dzieci.
— Gdyby nam chociaż kawałek chleba codzień zapewnił, — rzekł nieśmiałym głosem Gib-Roe, który zrzuciwszy porządne ubranie ofiarowane mu przez Jozuego Daws, przywdział dawne swe łachmany; — to pozwoliłbym mu łajać nas ile zechce.
— Dochody, które mu przynosi stowarzyszenie Repeal, mogłyby wielu ludzi wyżywić!
— Gdzie się podziewają dochody z tego stowarzyszenia?
— Musha! Synu mój!... czy myślisz, iż stary Daniel, ma w swoim wieku jeszcze dosyć strawny żołądek by połknąć tyle funtów sterlingów?
Zaśmiano się naokoło i poczęto wołać: Hurra! niech żyje O’Conell!
— Sądy rozpoczynają się pojutrze, — odezwał się znowu głos za estradą, — a powiadają ludzie, iż tym razem mają sędziowie dosyć dowodów, by powiesić starego Milesa.
Wśród zamaskowanych mężczyzn na estradzie zauważono pewne wzruszenie.
— Kto to powiedział? — zapytał jeden z nich żywo.
— Michey, kochanku, — odpowiedział ten sam głos z cicha, — wróciłeś więc z podróży? Ma bouchal! nie gniewaj się. Ten, kto to powiedział, jest dobrym Irlandczykiem i wie, iż przybył jakiś policyant z Lon-
Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/47
Ta strona została przepisana.