Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/48

Ta strona została przepisana.

dynu, który znalazł świadków dla skazania starego Milesa.
Szmer przebiegł wśród całego zgromadzenia.
— Świadków! — powtarzano z oburzeniem.
— Znaleźli się świadkowie w hrabstwie Connanght by zgubić Milesa Mac-Diarmida.
— Hańba nam! — zawołał oburzonym głosem poczciwy król Lew, — i biada temu, który się zaprzedał Anglikom.
Nabohlisch! może za kilka szelingów!...
Gib-Roe drżał w kącie z przerażenia. Z jego rzadkich, najeżonych włosów, zimny pot spływał kroplami.
— Ach! moi drodzy! — szeptał, — ale to niepodobna! Gdzież jest taki Irlandczyk, któryby chciał zabić Mac-Diarmida?
— Ten Irlandczyk nie doczekałby się starości! — zawołał Mac-Duff, ściskając potężne pięście.
Arrah! — rzekł Pat, — ja pierwszy bym go udusił!
Gib-Roe oddalił się od Pata mimowolnie, chociaż biedny dozorca ruin starego zamczyska, nie wyglądał zbyt strasznie. Oburzenie jednak wzrastało w tłumie, zewsząd słychać było tylko groźby i wołania o pomstę. Gib-Roe blady i blizki omdlenia, szukał gdzie by się mógł ukryć. Zdawało mu się, iż otaczająca go zewsząd ciemność nie dostatecznie go zabezpiecza i że promienie ogniska prosto na jego twarz padają. Poważny głos Molly-Maguire zapanował nad wrzawą tłumu.
— Miles Mac-Diarmid jest tylko człowiekiem, — rzekł on, — a tu musimy się zająć ważniejszemu sprawami.
Szemrania rozległy się pod sklepieniem pieczary, a na samej estradzie, tuż obok Molly-Maguire, odezwały się głosy z wymówkami. Jeden z zamaskowanych mężczyzn położył rękę na ramieniu naczelnika osłoniętego czerwonym burnusem.
— Czyż już do tego przyszło Mac-Diarmidzie, że się w ten sposób wyrażasz o własnym ojcu?
Molly-Maguire odsunął rękę i wyprostował dumną swą postać.
— Miles Mac-Diarmid jest tylko człowiekiem, — powtórzył on donośnym głosem, — i ma synów by go bronili lub pomścili. Nie należy on do naszego stowarzynia. Zajmijmy się pomszczeniem Irlandyi.
Jedno słowo, wystarcza w każdym kraju dla zmienienia usposobienia tłumów. A w Irlandyi, tłum jest jeszcze bardziej chwiejny i zmienny niż gdziekolwiek indziej. Powstał gwar, słowa bez związku krzyżowały się między kolumnami i ginęły pod sklepieniem i niebawem zapomniano starego Milesa, tak jak i lorda Jerzego Montrath, albo i dzikiego zwierza, wilka czy tygrysa powierzonego pieczy biednego Pata.
— Zamierzam, zwalczyć kandydata protegowanego przez O’Conella, — mówił dalej Molly-Maguire.
— Przestańcie szemrać! Nie zdołacie przygłuszyć mego głosu. Chce byście znali waszych wrogów, a na czele ich stawiam stronników Rappela. Czy kto przedemną pragnie zabrać głos?
— Ja! — odpowiedział olbrzym Mahony.
Podpalacz leżał na ziemi koło ogniska. Jednym skokiem znalazł się na nogach i wyprostował swoją olbrzymią postać.
Ellen, ujrzawszy nagle tę twarz o szorstkich rysach, oświeconą krwawemi promieniami ogniska, zadrżała, saa, nie zdając sobie sprawy dla czego. Zrzuciła w tył kaptur, by lepiej słyszeć i odsłonił swe blade policzki. Olbrzym przebiegł wzrokiem słuchaczy ukrytych w ciemności.
— Dużo ludu zebrało się dzisiaj, — rzekł, — gdyby to był biały dzień, ujrzelibyśmy tyle głów jak na wielkim meetingu w Tara! To mi się podoba. Zabrałem głos by wam powiedzieć, iż jesteśmy honorem zobowiązani zrobić coś majorowi Percy Mortimer.
Mruknięto na intencyę majora.
— Dobrze, dobrze, moje dzieci! Dzisiaj rano wdrapałem się na pierwsze piętro starego domostwa przy ulicy Donnor. Owinąłem kamyk w biały papier, na którym wyrysowałem o ile mogłem najlepiej naszą pieczęć.
— Widziałem to, — wyszeptał Gib-Roe mimowoli.
Mac-Duff przyłożył mu rękę do ust by go skłonić do milczenia.
— Napisałem pod trumną, — mówił dalej podpalacz, — ładne nazwisko angielskiego majora, rzuciłem wszystko razem przez okno do domu Filipa Saunder i trafiłem w samą pierś Mortimera.
— Ho! ho! — zawołał tłu m potakująco.
— Była tam cała trzoda wieprzów protestanckich: sędzia Mac-Foot, burmistrz Payne, jego pomocnik Munro i ten nikczemny łotr Crakenwell.
— Ten przeklęty! — rzekł Pat.
— Był tam też jakiś jegomość z Londynu, siedział przy oknie z ładną panienką, ze starą waryatką z pewnym chłopcem bardzo podobnym do... ale nie jestem tego pewnym i nie chcę lekkomyślnie skazywać chcrześcijanina na śmierć.
Gib trząsł się ze strachu. O dwa kroki od niego, Ellen spokojna na pozór, słuchała skwapliwie słów Olbrzyma.