Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/51

Ta strona została przepisana.

siów! Będą, oni nocować w Tuam. Jutro muszą być z powrotem w Galway dla protegowania wyboru Sulliwana, który się rozpocznie w południe. A zatem około dziesiątej dragoni będą przechodzić przez bagna pomiędzy Moyną i Clare-Galwaye.
— Już raz napadnięto na niego w tem miejscu, — przerwał Mac-Duff, — było to w nocy, a jednak wydostał się zdrów i cały!
— Ciszej Patryk! jeżeli wydostanie się tym razem, tedy powiem, iż twój kij jest równie waleczny jak twój język. Przybędą zatem koło dziesiątej do szosy ułożonej z desek....
Olbrzym Mahony zatrzymał się.
— I cóż tedy? — zawołano z tłumu.
— Czy chcesz napaść na dragonów w samo południe?
— Chętnie bym się na to zgodził, — zawołał król Lew, — wolałbym walczyć z nimi w biały dzień niż napadać na nich w nocy.
Olbrzym wstrząsnął kędzierzawą głową.
Musha! — mruknął, — nasi poczciwi towarzysze nie podzielają twego zdania królu Lwie! Nie moi chłopcy, — rzekł głośno, — mam ja lepszy projekt! Ale to co wam powiem, nie wyszło z głowy mojej. Nie ma w niej dosyć oleju, bym mógł wpaść na podobny pomysł; ale spędziłem cały ranek z pewnym młodym zuchem, którego znacie wszyscy i któremu major Mortimer spać nie daje.
Imie Jermyna, powtarzane z ust do ust obiegło całe zgromadzenie. Ellen natężyła uwagę.
— Może być, iż to ten, o którym mówicie; jeżeli jest tutaj to niech się sam wymieni... w przeciwnym razie... sza! Sprytny to chłopak. Szosa z desek ma przeszło milę długości. Wybrano umyślnie belki długie i szerokie by stanowiły dostateczne oparcie na ruchomem błocie. Jak wam się zdaje moje gołąbki; czy ta szosa byłaby równie bezpieczną, gdyby owe belki podłużne były o połowę krótsze?
— Nigdy w świecie! — rzekł Lew.
Tłum począł mruczeć. Ellen skostniała z przerażenia.
Molly-Maguire i jego towarzysze na estradzie zaczęli pilnie przysłuchiwać się.
— Mruczcie jak chcecie moi drodzy! — rzekł Podpalacz, — ale ten młodzik ma więcej rozumu od was. Ja tak samo mruknąłem jak i wy, gdy zemną mówił dziś rano. Ale czekajcie. Gdyby te belki miały tylko czwartą część po szosie dzisiejszej długości, chcielibyście się przejechać konno?
— Patrzcie! patrzcie no! — odezwało się kilka głosów w pierwszych rzędach, ale większość tłumu jeszcze nie rozumiała. Z czoła Elleny zimny pot spływał gęstemi kroplami, ona zrozumiała odrazu.
— Mówię, rozumie się o wielkich koniach tych łajdaków dragonów, — prawił dalej Olbrzym Mahony, — gdyż nasze kuce, poczciwe stworzenia, nie potrzebują szosy aby przebyć bagna. Ale ćwierć belki, to za wiele jeszcze! Można każdą przepiłować na dziesięć, dwadzieścia, na pięćdziesiąt kawałków!
— To myśl piekielna, — odezwał się surowym głosem Molly-Maguire.
— Myśl Boska! — zawołano w tłumie.
Gdy tępe umysły poczynały pojmować, w miarę jak pojmowano, podziwiano hałaśliwie podstępny projekt Podpalacza.
— Tym razem musi zginąć, — zawołał Gib-Boe, rzucając swój kapelusz aż pod stalyktyty sklepienia.
— Musi zginąć! — powtórzył Pat. — Co za myśl wyborna!
Arrah! — zawył Mac-Duff, — toż to będzie zabawne.
— Wszyscy przepadną!
— Wszyscy co do jednego!
— Bagno ma w tem miejscu więcej niż dziesięć stóp głębokości.
— Stu dragonów może się w niem utopić!
— I stu innych z niemi razem!
— I tysiąc innych nawet!
Była to wrzawa ogłuszająca, radość nie do opisania, gorączkowe pragnienie krwi.
Nadzieja nasycenia nienawiści gwałtownie upajała wszystkie mózgi. Śpiewali, wrzeszczeli, śmieli się konwulsyjnym śmiechem. Większość z obecnych powstała z ziemi; kije trzeszczały w ciemności, wśród niesłychanych bluźnierstw.
Ellen czuła się jakby pod brzemieniem strasznej zmory; umysł jej był dręczony przerażającą, nieokreśloną obawą.
Na estradzie zapanował ruch jakiś i Mahony otoczony bandą zapaleńców przyglądał mu się ciekawie.
Molly-Maguire zbliżył się do zamaskowanych mężczyzn siedzących za nim. Rozpoczęła się między nimi krótka lecz żywa rozmowa, mówili z sobą z cicha. Mahony natężył szyję by coś usłyszeć; lecz wśród ogólnej wrzawy nie wiele słów dochodziło do jego uszów. Usłyszał tylko głos podobny do głosu Micheya Mac-Diarmid, który rzekł:
— Bracie, jesteś tu wprawdzie pierwszy, ale nie jesteś panem. Ręka, któraby chciała wstrzymać tę tłuszczę, zostanie zgniecioną. Niech Mortimer umiera!
Zamieniono jeszcze słów kilka i Molly-Maguire wrócił n a przód estrady. Można było odgadnąć, iż pod czerwonym burnusem skrzyżował ręce na piersi i schyliwszy głowę, pogrążył się w bolesnej zadumie.
Olbrzym zrozumiał iż wygrał sprawę i połączył swój potężny głos z tryumfalnemu wiwatami tłumu.
Straszny koncert rozpoczął się na nowo bardziej jeszcze grzmiący i przeraźliwy. Ziemia się trzęsła i zdawało się, iż sklepienie pęknie i zawali się wstrząśnięte temi ogłuszającemi krzykami. A tłuszcza upa-