Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/52

Ta strona została przepisana.

jała się coraz bardziej własną wrzawą i straciła zupełnie pojęcie o tem co się na około niej działo. Przechylano po nad pustemi kubkami wypróżnione dzbanki poteenu. Przeraźliwe głosy dopominały się trunku. A od czasu do czasu wśród ciemnej nocy rozlegał się bolesny krzyk człowieka padającego w tłumie i przygniecionego ciężarem wszystkich.
Upojenie rosło, śpiewy rozlegały się, ręce ściskały i wir szalony unosił w różnych kierunkach masy ludu, które uderzając o siebie, gniotły i dusiły się wzajemnie.
Po kilku podobnych krwawych starciach, ruch się uregulował i tłum uniesiony jednym porywem, począł się kręcić wśród ciemności.
Duszono się wzajemnie, ludzie wywróceni na ziemię krzyczeli pod depczącemi ich stopami, tłum pchał się naprzód w szalonym wirze. Krąg olbrzymi posuwał się wciąż, uderzając o kolumny i o ostre ściany pieczary. Był to nieprzerwany łańcuch, który wił się bez ustanku na około ogniska, zasilanego wciąż nowemi pieńkami przez podpalacza.
Rozczochrane fizyognomie jaśniały przez chwilę opromienione czerwonym płomieniem i znikały jak gdyby w bezdennej przepaści, ginąc w otaczającem je cieniu. Za niemi inne wydobywały się z ciemności, jaśniały oświetlone ogniem i znikały z kolei.
I tak wciąż... wciąż...
Głowy migały się tylko ukazując długie zarzucone w tył kędziory i twarze bez masek. A każdy z uczestników dorzucał swój krzyk piskliwy do ogólnej wrzawy. Głosy już były zachrypnięte, nogi omdlały, lecz śpiewano wciąż i tańczono bez przerwy.
Naraz rozległ się krzyk donośniejszy od innych.
Zadyszana tłuszcza odpowiedziała nań głośnym wybuchem śmiechu.
Kilkadziesiąt rąk wzniosło się naraz; ciężki Mahony został porwany w górę i obnoszony w tryumfie ponad pochylonemi głowami. Taniec potrwał jeszcze chwil kilka i zakończył się ogólnym wrzaskiem. Fala uspokoiła się, tancerze legli znużeni na ziemię.
Mahony wrócił spokojnie na swoje miejsce.
Milczenie zapanowało wśród galeryi. Cały zapał ostygł, szalona gorączka uśmierzyła się. Słuchano króla Lwa, który zabrał głos.
W czasie tańca, Ellen na pół żywa, przycisnęła się do zimnej ściany.
I podczas gdy upojona tłuszcza, radowała się zawczasu ze śmierci swego śmiertelnego wroga, podczas gdy sprzysiężeni zamaskowani siedzieli na estradzie nieruchomi jak posągi, przyglądając się w milczeniu szalonej zabawie, w której udziału nie brali, młoda dziewczyna próbowała modlić się. Usta jej wymawiały mimowolnie słowa pacierza, wśród trwogi usiłowała wznieść myśl swą ku Bogu. Przez chwilę sądziła, że Bóg ją wysłuchał, nadzieja wstąpiła w jej serce, które silniej zabiło, rumieniec wystąpił na jej lica; cała zziębnięta i zbiedzona istota, na nowo odżyła.
Droga z desek była najkrótszą prowadzącą z Tuam do Galway; lecz nie była jedyną....
Taniec ustał; Ellen przemyśliwała wciąż nad tą możliwością ratunku i pieściła duszę nadzieją; naraz odezwał się głos króla Lwa, jakby w odpowiedzi na jej ukryte myśli.
— Powiedziałeś prawdę Podpalaczu, chłopcze mój, — rzekł Lew, — pod belkami szosy można by zmieścić wszystkich oranżystów jacy istnieją, nie wyłączając i umiarkowanych! Lecz Mortimer jest równie sprytny jak i ty, a kto ma na usługi nogi tęgich szkap, ten nie lęka się nadłożyć chociażby kilku mil drogi. Gotów jestem założyć się, iż dragoni skręcą na zachód i obejdą na około jezioro.
Ellen zaczęła słuchać z równą uwagą, jak gdy Mahony wyłuszczał swój piekielny projekt. Olbrzym uśmiechnął się tylko.
— Powiadam ci królu Lwie, — rzekł on, — że ja bym i przez sześć miesięcy takiego plan u nie wymyślił. Wyszedł on z głowy lepszej niż moja, która wszystko dobrze obmyślała, wierzaj mi. Wśród torfowisk mieszkają biedni ludziska, gotowi zdradzić chociażby brata, za kawałek chleba. Czy Gib-Roe jest tutaj?
Gib pomyślał, iż nadeszła jego ostatnia godzina i nie miał siły odpowiedzieć.
— Był tu przed chwilą, — zawołał Pat, — zawsze gotów popisywać się z gorliwością. Hej Gib! przyjacielu! gdzie jesteś?
Gib znajdował się tuż obok Patryka Mac-Duff, który schwycił torfiarza za kędzierzawą czuprynę i zaciągnął go do ogniska.
— Oto jest, — rzekł.
— O najdrożsi moi przyjaciele, — mruczał Roe, — zlitujcie się nad biednym człowiekiem i nie każcie mi umierać obciążonemu grzechami śmiertelnemi!
Szczęściem dla niego, Podpalacz nie dosłyszał słów jego.
— Co tak mruczysz pod nosem? — zapytał.
— Za wiele tańczył, — odpowiedzieli inni.
— Gib, — mówił dalej Olbrzym, — czy twój mały Patryk i twoja mała Su pracują zawsze w torfowiskach Clare-Galway?
— O tak, zawsze, mój miły panie, — odpowiedział Roe drżąc cały, — a jakie wychudzone, biedne niewiniątka! jak się radują gdy im kto z łaski rzuci pieczony kartofel! a okryte są tylko łachmanami, tak jak i biedny Gib-Roe!
Podpalacz rzucił na niego spojrzenie, które miało być przenikliwem, lecz przenikliwością wogóle poszczycić się nie mógł.
— Może to nie on tam był, — rzekł do siebie z cicha.
I dodał głośno: