Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/54

Ta strona została przepisana.

myśl otrzymania łask z nienawistnej ręki Anglika. Trzeba zatem walczyć, zwalczać bez przerwy: O’Conella, Roberta Peela i własnych braci.
I Morris mówił w duszy w dumnem zaufaniu do swej nieugiętej woli: Będę walczyć bądź co bądź!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Wśród zgromadzenia nie pozostało już ani wątpliwości ani wahania. Wszyscy byli weseli, każdy miał dowcipne słówko lub wyraz tryumfu na ustach. Pat, Gic, Mac-Duff, Podpalacz i wszyscy inni, tak w pierwszych jak i w ostatnich rzędach, zarówno siedzący przy ognisku, jak i pogrążeni w ciemności, pozwalali sobie krwawych żarcików i sadzili się na płaskie i okrutne dowcipy.
Major Percy-Mortimer tak im dokuczył.
Śmierć jego została postanowioną, nie mógł jej tym razem uniknąć. Grób jego już był wykopany.
Każden z obecnych popisywał się swą nienawiścią. Wszyscy wysilali umysły na wywoływanie okrutnych wypadków, a wyuzdane ich wyobraźnie lubowały się zawczasu widokiem blizkiej zemsty i strasznym obrazem morderczej śmierci.
— Będą się zwolna zanurzać, — rzekł Mac-Duff, — a gdy już im tylko głowy na wierzchu zostaną, wtedy nadejdzie najstosowniejsza chwila do pobawienia się kijami.
— Ach moi drodzy, jakże oni będą krzyczeć, — dodał poczciwy Pat.
— Jak będą wzywać swych matek! — rzekł GibRoe. — Mała Su będzie się dopiero śmiać, a Paddy zabawi się jak król.
— Chciałbym już to widzieć!
— Podejdę blizko do tego przeklętego majora, a gdy będzie błagał o ratunek po raz ostatni, wpakuję mu nogą głowę w błoto!
Zanim ten piękny zamiar powitany został zasłużonemi oklaskami, dał się słyszeć krzyk przy samem wejściu, krzyk grozy i oburzenia, który się wyrwał z piersi nieznanej osoby.
— Przekleństwo, przekleństwo na was! — zagrzmiał ów głos.
Wśród tłuszczy zapanowało grobowe milczenie. Każdy wstrzymywał swój oddech, jak gdyby czarodziejska siła sparaliżowała naraz wszystkie języki w zgromadzeniu.
— Kto cię odezwał? — rzekł Molly-Maguire postawszy.
Olbrzym Mahony, trzymając w ręku zapalone łuczywo pobiegł w kierunku wejścia.
— Kto się odezwał? — zapytał znowu Molly-Maguire.
A wśród tłumu szeptano:
— Boże święty, jesteśmy zgubieni.
— Święty January zlituj się nad nami.
— Matko Najświętsza! Święty Patryku! Święty Gerardzie i wszyscy Święci!
— Jest tu zdrajca wśród nas!
— Ach! moi drodzy, był to niewątpliwie głos Anglika!
— Dragoni czekają już może na nas przy wyjściu.
Niepokój wzrastał, słychać było szum jakby wzburzonego morza. Ale nikt nie śmiał zbliżyć się ku wejściu, po za którem śmierć może wyczekiwała. Kaganiec Podpalacza gorzał w miejscu zkąd krzyk dał się słyszeć i które wprzódy było pogrążone w zupełnej ciemności. Oświecał teraz zmienioną twarz biednego Patta i przerażone oblicze Mac-Duff.
W tem miejscu przed chwilą jeszcze znajdowała się Ellen Mac-Diarmid.
— Kto się tu odezwał? — powtórzył Olbrzym, schwyciwszy Pata za włosy.
— Ach! zacny Podpalaczu! — powtórzył Pat napół żywy, stał on tuż przy mnie w wielkim czerwonym burnusie. Ale dyabeł wie gdzie się podział.
— Tak jest, stał tutaj, — dodał Mac-Duff, — był odziany w czerwony burnus. Chciałem go przytrzymać, lecz miał nadludzką siłę.
— Ulotnił się jak błędny ognik, — odezwał się jakiś głos przy wejściu.
— Kto był na straży zewnątrz? — zapytał Molly-Maguire.
Nikt mu nie odpowiedział. Patryk Mac-Duff opuścił był bowiem swoje stanowisko.
Molly-Maguire odwrócił się do ludzi znajdujących się po za nim na estradzie i wymówił kilka słów. Jeden z zamaskowanych mężczyzn odłączył się od towarzyszy i skierował kroki ku wejściu. Przy blasku kagańca trzymanego przez Podpalacza, ujrzano go jak wyszedł z pieczary i znikł w ciemnym korytarzy.
— Kto to taki? — pytano wśród tłumu.
— Idzie na śmierć pewną!
— Zdaje mi się iż poznaję w nim Owena Mac-Diarmida.
— Męża Katti Neale.
— To zacny chłopiec.
— Dobry chrześcianin i dzielny człowiek!
— Niech Bóg, Najświętsza Panna i wszyscy Święci nad nim czuwają!
Wśród ogólnego szmeru krzyżujących się głosów, usłyszano przeraźliwy krzyk zewnątrz pieczary.
Krzyk jeden, po którym zapanowało głuche milczenie.
Wszystkie czoła oblały się zimnym potem. Usta się pozamykały. I tylko było słychać przyspieszony oddech obecnych.