łemi włosami, ośmiu tęgich młodzieńców i młodą dziewczynę z pięknemi szlachetnemi rysami.
„Opończe, laski irlandzkie, czerwony burnus!
„Irlandya! Irlandya!
„Dobry szlachetny ojciec! święty starzec! poznałam jego twarz szanowną, gdy szedł pod górę wolnym krokiem. Poznałam silnego Micheya i Natty i wesołego Sama, Larry, Dana, Owena, który myślał zapewne o swej ślicznej Latti i Jermyna, biedne dziecko, które kocha nie śmiejąc spojrzeć w głąb swego serca. Poznałam też szlachetną Ellen i wydało mi się, iż zaszła w niej pewna zmiana. Jakaś melancholia osłaniała jej dumną twarz, a jej wielkie czarne oczy patrzały rzewniej i łagodniej.
„I ty byłeś między nimi Morrisie, mój narzeczony, ukochany wśród wszystkich, ty, którego wspomnienie utrzymuje mnie jedynie przy życiu.
„W połowie pagórka, stary Miles zatrzymał się i oparł na długim kiju pomarszczone ręce. Jego wzrok pełen goryczy, zwrócił się na dom lorda Jerzego, który mu wskazywałeś. A wszyscy bracia za przykładem starego Milesa wyciągnęli ku mnie ręce, a oczy ich pałały gniewem.
„Jakże nie miałam sądzić, iż jestem ocaloną! Mac-Diarmidowie, najtęższa młodzież z całego Connaught byli blizko mnie. Ośm dzielnych, kochających mnie serc! Złożyłam dzięki Bogu, dusza moja pałała już tylko radością i nadzieją.
„Jeszcze jedna noc! ale przysięgam, to będzie ostatnia!
„Morrisie, niech ci Bóg odda dzień szczęścia, za każden dzień mego cierpienia! Nie podobało ci się odprowadzić mnie pod dach starego ojca.
„Co się nazajutrz stało, nigdy tego dobrze nie wiedziałam. Słyszałam tylko jakąś wrzawę i bójkę, po której wszystko się uciszyło.
„W godzinę później, lord Jerzy kazał mnie przyprowadzić i rzekł:
„Za tydzień zostaniesz milordową Montrath.”
„Chciałam coś odpowiedzieć, kazał mi milczeć i wyjść. Marya Wood, odprowadziła mnie. Ściskała mi rękę, śmiejąc się: „A to pocieszna historya! mruczała; masz pani szczęście, na honor! Zabawa będzie drogo lorda Jerzego kosztować... ale niewiadomo jak się to wszystko skończy”.
„Kobieta ta wytłómaczyła mi w kilka dni później, żeś to ty Morrisie zmusił lorda Montrath i że mój los jest twojem dziełem.
„Byłeś moim panem, miałeś prawo wydać na mnie wyrok.
„Tydzień minął. Obleczno mnie w jedwabne szaty, włożono dyamenty na czoło, przepasano złotą opaską. Uklękłam obok lorda Jerzego w kaplicy protestanckiej. Słyszałam za sobą twój przyspieszony oddech Morrisie.
„Czas był jeszcze wszystkiemu zapobiedz, ale niewyrzekłeś ani słowa, a milczenie twoje zrozumiałam jako rozkaz.
„Przyjęłam lorda Jerzego za małżonka.
„Wsiadając do powozu, usłyszałam twój głos:
„Niech będzie szczęśliwą milordzie, mówiłeś groźnie.
„Szczęśliwą Morrisie! niech ci Bóg wybaczy ten wyraz, który spadł na me serce jak bryła lodu.
„Odjechałeś i już cię więcej nie widziałam.
„Wieczorem lord Jerzy rzekł do mnie:
„Jesteś moją żoną, ale cię nienawidzę i zabiję cię.
„Odjechał do Londynu, zostawiwszy mnie samą w Montrath-House z służącą.
„Miesiące tak upłynęły. Nie żaliłam się. Lord Jerzy zapowiedział, iż mnie zabije: czekałam.
„Morrisie, czy odczytywałeś kiedy listy pisane do naszego ojca, w których imie twoje nigdy wzmiankowane nie było, chociaż je dla ciebie przeważnie pisałam. Czy odczytywałeś je na tych ścieżkach, po których chodziliśmy razem. Czyś zapłakał nad biedną Jessy? czy wspomnienie moje nie wywołało uśmiechu na twe usta?
„A gdy naraz listów nie stało, gdy dnie i miesiące mijały nie przynosząc oczekiwanych wieści, udałeś się znowu do Londynu, wszak prawda?
„Biada lordowi Jerzemu! jestem już może pomszczoną!
„Tyś taki odważny i silny!
„...Szalona! Za cóż mam być pomszczoną? Ty jesteś przekonany żem umarła, umarła w mem łóżku i zapewne modliłeś się u stóp kamiennego krzyża z napisem Jessy O’Brien, na cmentarzu w Ryszmondzie.
„Morrisie, pod tym krzyżem nie ma nikogo i dałby Bóg, by moje ciało tam leżało! Bóg przebacza wszystko tym, którzy wiele cierpieli; dusza moja była by już z Bogiem.
„Raz tylko jeszcze ujrzałam Jerzego Montrath. Rzekł do mnie:
„Muszę zostać wdowcem by się ożenić z kobietą z mojego stanu. Nie mam odwagi, żeby cię zabić, ale przyjrzyj się słońcu, gdyż je po raz ostatni oglądasz.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
„Co potem zaszło nie pamiętam. Po wieczornym zasiłku uczułam silny zawrót głowy i usnęłam. Jak długo spałam nie wiem. Pozostało mi tylko wspomnienie przykrego snu, jak gdybym brała udział we własnym pogrzebie. Leżałam w trumnie, słyszałam jak zabijano jej wieko i czułam, że ją spuszczano do grobu. Przebudziłam się wśród zimowej nocy. Nie byłam ani w mem łóżku, w którem zasnęłam, ani w grobie, jak mi się we śnie przywidziało, ale jechałam w zamkniętym powozie. Otworzyłam oczy, ciemno było na około mnie. Dotknęłam ręką mej twarzy i zamiast policzek,