Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/66

Ta strona została przepisana.

ów typ angielski, po którym zawsze można poznać mieszkańca Wielkiej Brytanii, w jakiejkolwiek z pięciu części świata.
Był ubrany podług ostatniej mody londyńskiej. Rysy jego były dosyć piękne, lecz za drobne stosunkowo do tłustej, mięsistej fizyognomii. Brakowało im wybitnego charakteru i były jakby przygniecione parą gęstych faworytów, które począwszy od ucha, rozchodziły się po stronach w kształcie wachlarzy. Włosy miał kędzierzawe, krótko strzyżone. Brwi blond, z białym odblaskiem, nie ocieniały oczów jasnych, przezroczystych wyglądających jak z porcelany.
Cała postawa była zarówno jak i twarz, proporcyonalna, lecz nieco za otyła i ociężała.
Lord Jerzy, mimo swoich czterdziestu lat, należał do młodzieży nadającej ton w Londynie. Nie był on bynajmniej jednym z tych lordów irlandzkich, przezwanych szyderczo lordami Związku, którzy uzyskali dyplomy szlacheckie za cenę zdrady ojczyzny; ale prawdziwy pan z panów; przodkowie jego byli już baronami za czasów Wilhelma i lordowie Montrath posiadali olbrzymi dziedziczny majątek, w dobrach ziemskich.
Dochody jego wynosiły od czterdziestu do czterdziestu pięciu tysięcy funtów sterlingów rocznie. Do niego należał niemal cały obszar ziemi między jeziorami i morzem, a folwarki jego, pokrywały stoki gór Mamturk.
Ludzie, których wezwał do siebie dnia tego, byli jego agentami.
Główny z nich, administrator majątków, nazywał się Robert Crakenwell. Był on w jednym wieku z milordem i wcale przyzwoicie wyglądał. Gdyby tylko posiadał kilka tysięcy funtów dochodu, mógłby doskonale w Londynie odgrywać rolę pana.
Żył on długi czas w stolicy, gdzie stracił skromną rodzicielską schedę. Bywał wtedy w najlepszych towarzystwach i niejedni brali go za prawdziwego lorda. Trzymał wszystkie zakłady, grał w Brighton i w Rath, miał konie na wyścigach w Epsom i używał wśród sportsmenów dobrej reputacyi.
Te zalety pozyskały mu szacunek lorda Jerzego, który go zrobił swoim administratorem. Natraciwszy niemało pieniędzy, Robert Crahenwell stał się człowiekiem pełnym rozwagi i obdzierał ze skóry biedaków, umierających z głodu.
Inni agenci, którzy wszyscy byli Irlandczykami, stali skromnie na uboczu i widziano jedynie wielkie ich kędzierzawe głowy i peleryny irlandzkich opończy. Dwóch tylko występowało śmielej; Dirch Mellyn, zastępca Lukassa Neale nad brzegiem Mogny i Noll Noose z Connemara.
Jerzy Montrath wyciągnął się na kanapie, wsparłszy obie nogi na podnóżku; w jego przezroczystych oczach znać było zmęczenie z podróży. Crakenwell siedział na krześle, inni agenci stali, nie starając się zbliżać zanadto do Jego Wielmożności.
— Spieszmy się! — rzekł lord Jerzy, tłumiąc ziewanie. — Panie Crakenwell, zechcij pan powiedzieć tym poczciwcom po co ich do siebie wezwałem.
— Milordzie, — odpowiedział administrator z udanem uszanowaniem, pod którem jednak znać było pewne lekceważenie, — zgrzeszyłbym po tak naglących listach Waszej Wielmożności, gdybym był czekał do tej chwili ze spełnieniem jego rozkazów. Mówiłem już z tymi panami i to niejednokrotnie.
Montrath spojrzał na dwóch agentów, którzy się wysunęli naprzód, a następnie na Crakenwella. Spojrzenie to było do pewnego stopnia błagalne. Ale administrator nie zdawał się rozumieć proźby, pozostał nieruchomy i milczący.
Obydwaj agenci wytrzymali odważnie spojrzenie milorda. Dirch Mellyn strzelał na wszystkie strony małemi oczkami, Noll Noose kręcił w palcach swój kapelusz i uśmiechał się słodko. Po za nimi słychać było tylko ciche pokorne szepty.
— Gdyby mi wolno było odezwać się, — rzekł Noose z niezgrabnym ukłonem, — rzekłbym Waszej Wielmożności, iż szczęśliwy jestem, iż mogę Go widzieć... najprzód by mu złożyć moje uszanowanie.... A przytem... czasy są bardzo ciężkie, wszak prawda Mellynie?
— Ach! — zawołał Dirch, — jak świat światem, nie widziano jeszcze podobnej nędzy.
— Nigdy jeszcze! — powtórzyli chórem wszyscy inni agenci, którzy przeczuwali, iż Jego Wielmożność, zażąda od nich jako dzierżawców pośredników, jeszcze większych czynszów od tych, które dotąd płacili.
— To wielka prawda! — mówił dalej Neli, — i nigdy jeszcze chwila nie wydała nam się właściwszą, by prosić Waszą Wielmożność o zmniejszenie czynszów.
Dirch Mellyn kaszlnął i spojrzał w głąb swego kapelusza, nie śmiejąc patrzeć jakie wrażenie zrobiła tak śmiała propozycya. Wszyscy inni pośrednicy westchnęli głęboko i cofnęli się jeszcze bardziej w głąb sali. Noll jeden odważył się utkwić w milorda swoje bezbarwne, głupkowate źrenice.
Administrator Crakenwell usiłował wstrzymać się od uśmiechu. Lord Jerzy ziewnął.
— Wielu was jest pośredników w majątku Montrath? — zapytał.
— Ośmiu proszę, Waszej Wielmożności, — odpowiedział Neli, — od czasu śmierci tego biednego Lukassa Neale. Zaś w majątku administrowanym przez bank londyński, jest ich zdaje się sześciu. P. Crakenwell będzie to lepiej wiedział.
— A o wiele chcecie by wam zmniejszono? — zapytał jeszcze lord Jerzy.
Dirch Mellyn podniósł głowę ze zdziwieniem i