przestał spoglądać w głąb swego kapelusza. Na wązkiem czole Nella Noose zajaśniał promyk nadziei.
— Niech. Bóg błogosławi Waszą Wielmożność! — wyszeptał tonem namaszczonym. — Nie wiem ile by żądał Oliwier Turner, który jest bogaty i mógłby zrobić małe poświęcenie dla swego pana. Nie ma go tutaj zacnego chłopca! ale Dirch Mellyn i ci drudzy, ja zwłaszcza, jesteśmy biedniejsi niż Job. I zniżenie ceny dzierżawnej o sto gwinei bardzo by mi się przydało.
— Ja bym też o podobną sumkę prosił, — rzekł Mellyn z westchnieniem.
Inni dodali.
— I my byśmy też więcej nie żądali.
Wszyscy ci poczciwscy, aczkolwiek odziani jak i inni włościanie w Irlandyi, bogacili się jednak powoli kosztem biedniejszych swoich sąsiadów. Trzymali oni w dzierżawie znaczną część majątku Montrath i dzierżawili z drugiej ręki małe cząstki tysiącom biedaków.
Takie to jest stanowisko midlemanów t. j. dzierżawców pośredniczących pomiędzy panem ziemi i rolnikami.
Najczęściej, pomiędzy dziedzicem a wieśniakiem pracującym na roli, istnieje kilku pośredników. W Londynie znajduje się kilka agencyj, które wydzierżawiają znaczne obszary ziemi w Irlandyi i oddają je w administracye pełnomocnikom mieszkającym w jednym z główniejszych miast Zielonej wyspy. Pełnomocnicy ci mają na miejscu podkomendnych agentów, którzy zajmują względem pełnomocników takie same stanowisko, jak pełnomocnicy względem agencyi bankowych, agencye względem lordów, właścicieli ziemskich. Tym sposobem, nędzny kawałek pola obsadzonego kartfloami, zaledwie wystarczający na wyżywienie rolnika, który je uprawia, musi opłacić podkomendnych agentów, pełnomocników, zapewnić zysk agencyi bankowej i stanowi jeszcze główny dochód lorda-dziedzica. Wieśniak też zabija się w tej niewdzięcznej pracy; pośrednicy wypasają się lub też zostają zamordowani. Lord zaś pobiera dochody, nie pyta o resztę i nie próbuje nigdy zgłębić tej otchłani nędzy.
Montrath wysłuchał z minę obojętną proźby swych pośredników.
— A ty panie Crakenwell, — rzekł, — czy nie masz zamiaru przedstawić mi życzenia w tym rodzaju!
— Mam dostateczne utrzymanie w majątku Waszej Wielmożności i nie myślę dorabiać się majątku.
— Dorabiać się majątku! — powtórzyli żałosnym głosem wszyscy pośrednicy! — Ach! Boże wielki! dorobić się majątku w naszem biednem hrabstwie Connaught i to w naszym nieszczęsnym zawodzie!
Montrath spojrzał się na nich swoim zimnym i znużonym wzrokiem.
— Dobrzy z was ludziska, — rzekł, — i pragnę coś dla was zrobić. Przybyłem tu z zamiarem podniesienia raty dzierżawnej każdego z was o trzysta funtów.
— Trzysta funtów! — zawołali wszyscy razem.
— O trzysta funtów, — odpowiedział spokojnie lord Jerzy, — ale ponieważ czasy są ciężkie, nie chcę zbytecznie pomnażać waszych kłopotów. W roku przyszłym zmniejszę czynsze, w następnym roku też.
Dzierżawcy, zamiast radować się z tych niespodziewanych przyrzeczeń, milczeli ponuro.
Dirch Mellyn na wszystkie strony wywracał swemi małemi oczkami, które to otwierały się to, gdzieś ginęły pod gęstemi brwiami. Poczciwy Noll Noose miał minę strasznie przygnębioną; spoglądał na swego pana wzrokiem zrozpaczonym i podejrzliwym. Gniótł pod pachą okrągły filcowy kapelusz i wyglądał jak człowiek, któremu zagraża wielkie niebezpieczeństwo.
— Rozumicie chłopcy, — mówił dalej Montrath, chcę wam dopomódz, uważam to za mój obowiązek. W przyszłości nie będę wam ceny dzierżawnej podwyższał, raz tylko jeden jeszcze, nieprzewidziane okoliczności zmuszają mnie do tego.
— Jezu! mój Jezu! — jęknęli biedni dzierżawcy, pobladli z przerażenia.
— Tylko o trzysta funtów każdy, — rzekł Montrath, — i bądźcie przekonani, iż się z wami delikatniej obchodzę niż z innymi.
— Ależ milordzie....
— Oliwier Turner, który nie jest równie wiernym sługą jak wy, zapłaci sześćset funtów.
— On może płacić, — rzekł Mellyn.
— Nawet i dwa razy tyle, — dodał Noll Noose.
— Z innymi, — prawił dalej Montrath, — obejdę się, tak jak sobie na to zasłużyli. Ruszajcie do domów moje dzieci i przynoście pieniądze jutro przed wieczorem.
Dzierżawcy skłoniwszy się pokornie wyszli.
W gruncie rzeczy, mówili sobie, iż to wieśniacy, którym grunta odnajmują, zapłacą tę nadzwyczajną podwyżkę. Podniosą im czynsze o tyle i wypędzą bez litości tych, którzy nie będą w stanie zapłacić tak wygórownej ceny. Całe rodziny będą musiały szukać schronienia w bagnach, bez chleba i bez dachu....
Montrath i Crakenwell pozostali sami. Lord ruszył się z miejsca zajmowanego na środku kanapy, usiadł na rogu dając znak swemu administratorowi, by siadł obok niego. Crakenwell usłuchał bez wielkich korowodów, raczej z poufałością równego, niż z pokornem uszanowaniem podwładnego. Spoglądał na odchodzących dzierżawców dziwnem, dwóznacznem spojrzeniem, pełnem ironii i politowania. Ale nie nad nimi zdawał się litować.
— Potrwa to tak jeszcze z lat kilka, — rzekł, odpowiadając własnej myśli, — ale synowie wasi, wielmożni lordowie, nie będą mieć posiadłości w Irlandyi.
— Nasi synowie niech myślą o sobie, — rzekł Montrath. — Ty Robercie masz zawsze skłonność do
Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/67
Ta strona została przepisana.