Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/72

Ta strona została przepisana.

dla tem dosadniejszego uwydatnienia straszniejszej fizyognomii imci pana Allana Grewill, starszego dozorcy więzienia z Galway. Człowieczek okrągły i świecący był jego pomocnikiem i klucznikiem więzienia. Nazywał się Mikołaj Adams. Dobry, prostoduszny, trzeźwy, zasługiwał on pod każdym względem na zaufanie, którem go zaszczycono.
Nigdy jeszcze, jak świat światem Mikołaj nie pozwolił sobie, sprzeciwić się w czemkolwiek panu Allanowi. Żyli też z sobą w najlepszej zgodzie i mistrz Allan, który był najpoczciwszy człowiek w świecie, choć wyglądał jak Sinobrody, nie dokuczał mu bynajmniej i pozwalał tyć dowoli.
— Boże wielki! — rzekł dozorca, ujrzawszy nowo przybyłego, — to jeszcze Mac-Diarmid! Dzień dobry chłopcze, możesz się pochwalić, że dla ciebie częściej muszę kręcić kluczem we wrotach niż dla kogokolwiek z moich znajomych.
— Pan Allan ma słuszność, — rzekł Mikołaj. — Jak się masz Morrisie. Pan Allan ma słuszność....
Pan Allan kopnął nogą olbrzymiego psa, który warczał w swej budzie.
— Cicho Neptunie! wilczy synu! — rzekł.
— Cicho Neptunie poczciwy piesku, — powtórzył Mikołaj, — pan Allan ma słuszność.
— Czy mogę widzieć się z ojcem? — zapytał Morris.
— Do kroćset! Mac-Diarmidzie, — rzekł mistrz Allan, — ztąd do Mamturh kawał drogi, o której wstałeś to mój chłopcze?
— Tak jest, — wyszeptał Mikołaj, — o której wstałeś Morrisie? — I dodał potulnym tonem:
— Ten chłopiec przychodzi zdaleka, wszakże mogę zaprowadzić go do ojca?
— Zkądże to wnosisz Mikołaju? — zapytał dozorca marszcząc swe straszne brwi.
Okrągły człeczyna zbladł, pochylił łyse czoło i począł bawić się kluczami jak dziecko schwytane na psocie.
— O panie Allan! — rzekł z cicha, — masz pan słuszność.
— Ależ Mikołaju, — odrzekł tenże ruszając ramionami, — któż ci powiada, iż się mylisz?
Rumieniec zajaśniał znowu wraz z słodkim uśmiechem na świecącej się fizyognomii poczciwca.
— Wiedziałem to dobrze, — wyszeptał. — Masz pan słuszność panie Allan. Neptun siedź cicho! proszę cię. Chodź Mac-Diarmidzie, zaprowadzę cię.
Mikołaj Adams pobiegł naprzód na swych krótkich nóżkach, Morris poszedł za nim ukłoniwszy się dozorcy. Tenże wyprostował swoją chudą postać i odpowiedział na ukłon młodego człowieka groźnem spojrzeniem. Poczem zapalił fajkę i puszczał kręgi dymu przewracając strasznie oczami.
Stary Miles Mac-Diarmid był przez długi czas zamknięty we wspólnej sali wraz ze zwykłymi przestępcami; ale synowie sprzedali krowę i dzięki małej daninie wypłacanej tygodniowo surowemu dozorcy Allanowi, otrzymano dla starca osobną celkę, długą i wązką, wychodzącą na podwórko, na którem rosło kilka drzew.
Miles miał tym sposobem nieco zieloności przed oczami i trochę lepszego powietrza dla swych starych piersi.
W chwili gdy gruby klucz Mikołaja zazgrzytał we drzwiach, starzec klęcząc przed wizerunkiem Św, Patryka, odmawiał modlitwy poranne.
Morris wszedł do celi, a Mikołaj cofnął się mówiąc: Bóg z wami.
W celi nie było innych mebli prócz prostego łóżka i drewnianego krzesła, ale stary Miles nadawał każdej miejscowości w której przebywał pewien poważny charakter. Był to prawdziwy wzór patryarchy, zacnego ojca, sprawiedliwego człowieka, którego długie życie dobiegało kresu, zacne i bez plamy.
Morris stał w milczeniu przy drzwiach zamkniętych. Starzec klęczał i bił się w piersi, prosząc Boga o przebaczenie błędów, poczem przeżegnał się i ucałował szkaplerz. Wtedy wstał i wyciągnął rękę do syna.
Starzec dostawszy się do więzienia nie wiele stracił pod względem wygód i konfortu, gdyż wygód i konfortu nie znano w folwarku Mamturk. Twarde więzienne łóżko było bardzo podobne do tego, na którem sypiał w domu. Zmienił więc tylko miejsce pobytu, opuścił nagie ściany dla takiego samego schronienia i nic nie stracił na zamianie.
Ale przez lat sześćdziesiąt przywykł żyć wśród gór i dla swych piersi potrzebował świeżego powietrzau dla oczów szerokiego widnokręgu, dla serca widoku rodzinnej strzechy. Wszystko naraz utracił: dach, pod którym umarł jego ojciec, poczciwe bydlęta, rodzinę zbierającą się co wieczór dla wspólnej wieczerzy, starych towarzyszy, których spotykał po drodze, długie rozmowy o zasługach O’Connella, pracę w polu, nabożeństwo w wiejskim kościółku i niedzielne rozrywki.