Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/76

Ta strona została przepisana.

zić Boga. Morris z natężoną uwagą śledził za przebiegiem myśli, odbijających się na fizyognomii ojca. Na chwilę nadzieja powstała w jego duszy; Miles schylił głowę, a w oczach jego można było wyczytać walkę jaką staczał z sumieniem.
Lecz niebawem podniósł czoło do góry; brwi miał zlekka zmarszczone.
— Synu, — rzekł surowo, — chciałeś mnie oszukać; przebaczam ci, ale zabraniam odzywać się więcej w tym przedmiocie.
Morris padł na kolana, łkanie rwało mu piersi.
— Mac-Diarmidzie! ojcze drogi! — zawołał — nie odpychaj mej proźby. Na miłość Boską, pozwól synom ocalić cię!
— Nie! — odpowiedział starzec.
Morris płacząc objął jego ramiona. Silna jego dusza miękła jak dusza kobiety. Nic już nie mówił, z jękiem padł na wilgotną podłogę celi.
Stary Miles zapanowawszy siłą woli nad opanowującem go wzruszeniem, był pozornie spokojny i obojętny.
Klucz zgrzytnął w wielkim zamku drzwi. Morris zadrżał, jakby już stanowcza godzina nadeszła. Starzec wyprostował wyniosłą swą postać.
— Podnieś się synu, — rzekł rozkazującym tonem — i otrzej łzy. Nie trzeba by protestanci widzieli, iż Mac-Diarmid płacze.
Brzwi się otwarły. Na progu ukazała się najprzód okrąglutka postać poczciwego Mikołaja Adamsa, a za nią ogorzała, zachmurzona, straszna twarz pana Allana Grewill, starszego dozorcy.
— Jak się macie, dobrzy ludzie, — rzekł poczciwy klucznik; — przychodzimy po Milesa Mac-Diarmida.
— Cicho bądź! — przerwał mu Allan ponurym głosem.
Mikołaj zwrócił się ku niemu z najuprzejmiejszym uśmiechem.
— Chodź stary Mac-Diarmidzie, — rzekł surowy dozorca. — Wysoki sąd czeka na ciebie w sali badań.
— Jestem gotów, — odpowiedział starzec.
— Będę towarzyrzyć ojcu, — rzekł Morris.
Dozorca począł się drapać w swoje dzikie czoło i strasznie się skrzywił; rzekłbyś, iż pragnie pożreć i ojca i syna.
— Nie wiem czy prawo na to pozwala, — rzekł.
— Sądzę, iż nikomu nie wolno....
— Pan Allan ma słuszność, — próbował odezwać się klucznik.
Lecz mu się nie powiodło.
— Milcz ośla głowo! — ryknął dozorca, przewracając okrutnie oczami. — Czy masz pretensyę znać lepiej prawo niż ja.
— O! panie Allan!...
— Milcz! Ten przystojny chłopak pójdzie z ojcem jeżeli mi się tak podoba. Do wszystkich kroć stu tysięcy dyabłów, radbym wiedzieć, kto mi się może sprzeciwić!
— W każdym razie nie ja panie Allan!
— Milcz! a wy fora ztąd! Sędzia Mac-Poot czeka na ciebie w sali panie Miles, a jego wysokość czekać nie lubi, zwłaszcza gdy nie ma kieliszka dla zabicia czasu!
Straszny dozorca odetchnął mocno, tak że Mikołaj Adams mógł bez przeszkody oświadczyć:
— Masz słuszność panie Allan, na honor masz słuszność.
Dozorca spojrzał na niego tygrysim wzrokiem.
— Milcz! — zgrzytnął po raz trzeci, — idź najprzód Milesie Mac-Diarmid. Ty zaś Morrisie postępuj w tyle za nami. Podobasz mi się mój chłopcze i mam nadzieję, że się kiedyś pod mój klucz dostaniesz.
Poczciwy Mikołaj zatarł sobie ręce z zadowoleniem.
— O! panie Allan! — rzekł.
Brwi dozorcy rozsunęły się jak gdyby miał się uśmiechnąć, trwało to jednak tylko chwilkę; wszystko co tylko rosło na jego głowie, brwi, broda, wąsy, włosy poruszyły się naraz w skutek gwałtownego skurczenia muskułów twarzy i zawołał grzmiącym głosem:
— Ruszajcie naprzód! i to prędzej!
Stary Miles przeszedł przez próg celi, wsparty na ramieniu Morrisa, za nim postępował Mikołaj a na ostatku dozorca z ręką wspartą na biodrze, z czapką na bakier i grożąc próżni swoim piorunującym wzrokiem. Straszny ów człowiek był gadułą:
— Tak jest, — mruczał stąpając ciężkim krokiem. — Kontent jestem, iż ten stary, będzie mieć adwokata w osobie syna. Ten wysoki urzędnik z Londynu nabierze lepszego wyobrażenia o więzieniu Galway. Na świętą Biblię! będziemy mieli formalne posiedzenie sądowe! Będzie trybunał, oskarżony, adwokat i publiczność nawet! jakaś stara pani w jedwabnej sukni i ładna panienka, którą chętnie nazwałbym panią Grewill, gdyby chciała.
Mac-Diarmidowie szli w milczeniu po długich korytarzach więziennych. Klucznik postępował zbyt daleko od swego pryncypała by słyszeć jego mruczenie, ale od czasu do czasu odwracał się i szeptał w dobrej wierze:
— Panie Allan, masz słuszność.
Sala badań znajdowała się na drugim końcu więzienia. Gdy Mac-Diarmid zjawił się w niej wraz z synem, mała estrada przeznaczona dla sędziego śledczego, była już zajętą przez czcigodnego pana Mac-Foot, autora: Widzeń na jawie i abstrakcyi ciała. Przy nim, poważny i pełen godności, siedział Jozue Daws, podintendent policyi w Londynie.
Mały staruszek, nazwiskiem Gilbert Flibbert, siedział z piórem w ręku poniżej estrady i miał spełniać obowiązek pisarza sądowego.