Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/85

Ta strona została przepisana.

W tym biednym kraju, pokrytym ruinami, który Anglicy doprowadzili do takiej nędzy, nienawiść Anglików w krwi mieszkańców leży. Wybucha u mężczyzn, gore w sercach kobiet, odnaleźć ją można nawet w głębi dusz dziecięcych.
Paddy i Su pobiegły dalej śmiejąc się i rozprawiając wesoło o zamierzonem morderstwie. Rzekłbyś, iż te istoty nie znają co litość.
Naraz wśród bagien ujrzały starą żebraczkę leżącą na ziemi i umierającą z wycieńczenia.
Dzieci uklękły przy staruszce i oddały jej resztki jedzenia zachowane tak starannie w przewidywaniu głodu.
— Weźcie to mateczko, weźcie wszystko, wszystko! Biedna kobieta! myśmy młodzi. Bierz i jedz i niech Cię Bóg błogosławi.
Twarzyczki ich przybrały wyraz anielskiej słodyczy i dziwnie im było, iż czują tyle radości, oddawszy ostatni kawałek chleba.
Były to poczciwe istoty, które jednak szły zabić człowieka, z uśmiechem na ustach....
W kilka chwil później wyszły z bagien dostawszy się na pola urodzajne, położone na około miasta Tuam i wkrótce potem mijały pierwsze domy na przedmieściu. Ulice były puste i sklepy pozamykane jak wśród rewolucyjnych rozruchów.
Su i Paddy zaczepiły pierwszych przechodniów, zapytując ich o mieszkanie majora, lecz przechodnie odwracali się z gniewem, złorzecząc żołnierzom angielskim.
Su i Paddy szły naprzód. Na skręcie jednej z ulic, usłyszały tentent koni stąpających po bruku.
— Oto i on braciszku! — rzekła Su, — pamiętaj co masz powiedzieć.
Rzeczywiście na końcu ulicy błyszczały kaski dragonów Jej Królewskiej Mości. Major Percy Mortimer jechał na czele oddziału. Dzieciaki oskoczyły go z obydwóch stron.
— Wasza Wielmożność! Wasza Wielmożność! — wołały jednocześnie, — sześć pensów dla każdego z nas! sześć pensów za życie pańskie i tych walecznych żołnierzy, które przychodzimy ocalić!


XX.
Zasadzka.

Bagna Clare-Galway, rozciągają się na wschód od miasteczka tegoż samego nazwiska, pomiędzy Corbally i Oranmore. Rzeczka Moyna, płynąca wśród ornych gruntów i małych dębowych lasków, oddziela je zupełnie od wielkich bagien, otaczających Tuam, które dochodzą aż do stóp gór w hrabstwie Sligo.
Bagna Clare-Galway wyglądają nieco odmiennie; od sąsiednich trzęsawisk i groźniejszemi są dla podróżnika. Z małych wzgórz po których przechodzi szosa jeziora Corrib, bagno ma pozór gęstego i nizkiego zagajnika, a nie widać żadnych przerw pomiędzy pogiętemi i karłowatemi pniami sosen, których pokurczone gałęzie pełzają po ziemi; całość wygląda jak olbrzymia równina kołu czerwono-zielonego, jak jeden kobierzec bez fałdów i plam.
Lecz poniżej miasta Clare-Galway, fizyognomia bagna znacznie się zmienia. Gaik ów, składa się z licznych małych pagórków zarosłych bagnistemi sosnami, a pomiędzy temi pagórkami, które raz tworzą wyspy, to znowu półwyspy, stoją głębokie kałuże z cuchnącą wodą, których jednym skokiem przeskoczyć nie można.
W innych bagnach, wązkie pasy ziemi snują się wężykowato dosyć regularnie, by można po nich, jak po drogach, przebywać bez przeszkód dosyć rozległe przestrzenie; lecz tutaj nie ma sposobu przedostania się, co krok przechodzeń znajduje się na szczycie pagórka, po za którym niema nic, tylko bezdenne błoto.
Trzeba tedy bezwarunkowo trzymać się drewnianych dróg wybudowanych przez okolicznych mieszkańców w miejscach najtrudniejszych do przebycia.
Najprostsza droga z Tuam do Galway przechodzi przez sam środek bagniska i szosa z desek ułatwia komunikacyę. Jest ona prawie na milę długą i ma tylko kilka stóp szerokości.
Wśród tej drogi znajduje się jedno miejsce, w którem, najodważniejszemu nawet podróżnikowi serce bić zaczyna. Szosa, w całej swej długości tylko gdzie niegdzie wspiera się na twardszym kawałku ziemi, wogóle zaś posiada, jako jedyną podporę, pieńki drzew, powrzucane w rzadkie błoto, w pewnych od siebie odległościach.
To błotniste jezioro jest wytworzone przez wody małego strumyka zwanego Doon, który wypływają z hrabstwa Roszommon, wpada do jeziora Corrib. Przepływając przez bagna, strumyk bezmiernie rozszerza swoje koryto, już nie płynie właściwie, tylko rozdziela się na tysiące wązkich pasemek wody, torujących sobie drogę wśród rozrzedzonej ziemi.
Dopiero po za bagnem płynie znowu pomiędzy dwoma brzegami, odległemi od siebie na krok jeden zaledwie, podczas gdy w trzęsawisku rozprzestrzenia się na kilkaset stóp.
Na całej tej szerokości droga z desek trzęsie się za lada ciężarem, ludzie okoliczni utrzymują, iż pieńki rzucone w błoto, czynią ją bezpieczniejszą w tem miejscu, niż w wielu innych, strach jednak bierze widząc tę ruchomą drożynę, jęczącą i chwiejącą się ponad błotnistą przepaścią.
W kilka godzin po burzliwej naradzie w galeryi Olbrzyma, tłumy włościan uzbrojonych w piły i w topory dążyły ku strumykowi Doon. Przybywali oni z