Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/88

Ta strona została przepisana.

wało mu w pamięci i wywołane obrazy przesuwały się przed oczami.
O noc ta pancerzem osłoniła serce pacholęcia! on także już nie znał litości.
Był to młodzieniec łagodny i nieśmiały, którego zazdrość gwałtownie wykoleiła, a tacy są najstraszniejsi. Kochał w milczeniu i z uszanowaniem. Od tej godziny, gdy się skończyły jego dziecięce lata i gdy dusza, budząc się ze snu, pierwszych doznaje wrażeń. Jermyn kochał Ellen. Była ona całą jego przeszłością, jedyną nadzieją przyszłości.
Niejednokrotnie dziękował on Bogu, iż nie miał za rywala żadnego z braci.
Rywal jego był Anglikiem, nienawistnym Saksończykiem, protestantem, wrogiem!
Jermyn był odważny, jeżeli w ten sposób napadał na nieprzyjaciela, to nie przez tchórzostwo, niejednokrotnie drżał z radości na myśl, iż mógłby stanąć naprzeciwko majora ze szpadą w ręku.
Od pierwszego uderzenia siekiery, przyglądał się nieruchomy i milczący dziełu zniszczenia. Gdy już wszystko ukończonem zostało, głos sumienia odezwał się po raz pierwszy.
Ale mu odpowiedział silniejszy jeszcze głos nienawiści. Jermyn bez wzruszenia mógł przyglądać się miejscu, w którem deska przechyliła się na około pieńka i gdzie niebawem major Percy Mortimer miał znaleźć grób wśród błota.
Spuścił płócienną zasłonę, przewiesił broń przez ramię i rzekł obojętnie:
— Dobrze tak, możemy się oddalić.
Wkrótce potem głęboka cisza panowała w tem miejscu, gdzie przed chwilą rozlegał się ogłuszający huk siekier i zgrzyt pił. Z daleka szosa miała swój zwykły wygląd i nic nie zdradzało zasadzki.
Bagno wyglądało opuszczone i opustoszałe jak zazwyczaj i nic nie widzano na około, jak daleko tylko oko sięgnąć mogło. Tylko od czasu do czasu gałęzie karłowatych sosenek poruszały się znienacka, chociaż żaden wiatr nie dął ponad trzęsawiskiem.
I słychać było niewyraźnie szepty i tu i owdzie za zielonemi gałęziami, przytłumione wybuchy śmiechu.


XXI.
Konanie.

Kilka godzin upłynęło od chwili powrotu Elleny do domu Mac-Diarmidów. Mała Peggy krzątała się koło gospodarstwa, parobek Joyce wyprowadził bydlęta w pole.
Michey i Sam, niezmiernie znużeni spali na słomie. Owen i Katti schronili się milczący i smutni do swej izby, zamieszkałej niegdyś przez starego Morrisa. Pozostali Mac-Diarmidowie byli nieobecni.
Ellen siedziała wciąż na swem fłóźku, nieruchma i zimna jak posąg. K aptur czerwonego burnusa, którego jeszcze nie zdjęła, był zarzucony w tył, odsłajniając piękną twarz szlachetnej córki królów. Twarz ta była okryta śmiertelną bladością. Usta wykrzywione w gorzkim uśmiechu. Żaden promień nie jaśniał w jej oczach, przysłoniętych napół spuszczonemi powiekami.
Na około czoła, przepyszne włosy młodej dziewczyny spadały w nieładzie, zroszone jeszcze wilgocią nocy.
Mała Peggy krzątając się koło gospodarstwa, zatrzymywała się od czasu do czasu i spoglądała na swoją panią. Wzrok jej był bardzo smutny, usta otwierały się by wymówić słowa pociechy, lecz nie śmiała się odezwać.
Ellen nie widziała jej. Wielki zamęt panował w jej zmęczonym i udręczonym umyśle. Nie myślała o niczem, nie czuła nic, była jak umarłą.
Ale i w tem odrętwieniu dręczyła ją straszna trwoga i cierpiała srodze.
Ranek mijał. Peggy zastawiła stół do śniadania, ale nikt koło niego nie zasiadł. Ellen poruszyła się zlekka, zimne ręce wydobyła z pod burnusa i przyłożyła do rozpalonego czoła. Otworzyła oczy i osłupiałym wzrokiem obejrzała się na około izby.
— To był sen! — wyszeptała. — Zdawało mi się iż jestem pogrążoną w ciemnościach i że naokoło mnie sypią się olśniewające iskry. Gdzież to ja widziałam te ponure gwiazdy, które jaśniały, gasły i zapalały się znowu?
Głowa zwisła jej na piersi.
— Nie chcę o tem myśleć, — rzekła. — Sen to straszny, trzeba o nim zapomnieć.
Dreszcz wstrząsnął nią całą, tak, że aż fałdy jej burnusa poruszyły się.
— Zapomnieć! — powtórzyła przerażonym głosem, ależ ich wrzaski żądające jego śmierci, brzmią mi jeszcze w uszach! Wiem dobrze iż chcą go zabić! Łkanie rozdarło jej piersi i rękami schwyciła się za czoło.
— Ellen! — szlachetna pani moja! — zawołała dzieweczka, klękając u jej nóg, nie płacz tak, powiedz, co ci jest? To ja, twoja Peggy, płaczę widząc łzy twoje.
Ellen nie słyszała jej. Naraz odwróciła się szybko, jakby ukłuta do żywego i spojrzała się na łóżko, które pozostało nietknięte. Krzyknęła i ręce opadły jej wzdłuż ciała.