Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/93

Ta strona została przepisana.

gi wryły mu się w ziemię, a wzrok nie mógł się oderwać od bladej i wyniosłej twarzy Percy-Mortimera.
Mała Su i Paddy, które złączyły się z ojcem, by wziąć udział w tej uczcie, bawiły się serdecznie.
W ich oczach pocieszna strona sceny górowała ponad dramatyczną grozą. Widziały tylko ludzi czerwonych okrytych złotem, grzebiących się w błocie.
Tymczasem ludzie grzęźli coraz bardziej i konanie ich zbliżało się do ostatniego kresu. Konie nie mogły płynąć w tej gęstej tłustej cieczy, błoto sięgało już wyżej siodeł i przykryło nogi dragonów, stojących na koniach.
Kilku z nich zdołało chwycić się pieńków sosnowych i ci tymczasowo byli zabezpieczeni. Lecz dla innych, wszelkie wysilenie było daremne i mogło posłużyć tylko do przyspieszenia fatalnego końca.
Nie pozostało im jak tylko wyczekiwać śmierci.
Major wyrzucony skokiem konia z drewnianej szosy, znalazł się w niedalekiej odległości od stałego kawałka gruntu i koń jego musiał natrafić nogami na twardszą podstawę, gdyż przestał grzęznąć i usiłując się wydobyć, powoli zbliżał się do suchej kępy. Lecz Mortimer nie zdawał się widzieć tej szansy ocalenia. Zgroza, która go zewsząd otaczała, zwyciężyła i jego zimną odwagę.
Skrzyżował ręce na piersi, schylił wyniosłe czoło i litował się nie nad własnym losem, ale nad smutną dolą swoich żołnierzy, którzy zginąć musieli a których on nie mógł ocalić.
Naraz krew uderzyła mu do głowy i zarumieniła blade zwykle jego policzki. Spuścił jednocześnie oczy i można było spostrzedz na jego fizyognomii nagle ożywionej, ślady głębokiego wzruszenia. Może na wspomnienie Elleny, serce jego silniej zabiło. Trwało to jednak tylko chwilę i wzrok majora zwrócił się na oddział walczący ze śmiercią. Czoło pobladło mu znowu, rysy przybrały grobowy spokój.
Jermyn nie mógł oderwać oczów od tej pięknej twarzy niewzruszonej wśród sceny zniszczenia. Cierpiał niemal tyle co i konający żołnierze. Wszystkie szlachetne jego uczucia odezwały się i sumienie dręczyło go srodze.
Wiele jednak nienawiści kryło się po za wyrzutami sumienia! Jak uważnie szukał on na twarzy rywala śladów obawy lub słabości!
Niczego nie dojrzał! Mortimer wyglądał jak posąg marmurowy, wobec młotu, który go ma zdruzgotać.
Jermyn nienawidził, ale podziwiał wroga. Oddałby swe życie, za śmierć tego człowieka.
Czuł się zwyciężonym w chwili zadania morderczego ciosu. I myślał jakby go uratować, by mu choć na chwilę dorównać. Rtadby był módz podać mu rękę by go przyciągnąć ku sobie.
Chciał tego, ale jak gdyby we śnie. Nie ruszył się bowiem. Obie ręce wsparł na lufie muszkietu. Stał tak milczący i ponury, nie mogąc pojąć, iż znajduje tyle goryczy przy wychyleniu czary zemsty.
Dragonom błoto sięgało już do kolan. Niektórzy z nich modlili się, drudzy miotali groźby, inni wreszcie wołali o pomoc.
Ale na proźby, groźby i krzyki rozpaczliwe, Molly-Maguire odpowiadali tylko nielitościwem szyderstwem. Przyglądali się temu konaniu nie znajdując by zemsta była dostateczną.
Tymczasem punkt czerwony przybrał już wyraźniejszą postać i zbliżał się coraz bardziej; była to kobieta konno pędząca wężykowatą drogą wśród bagien i prowadząca drugiego wierzchowca, biegnącego również galopem. Trzymała w ręku pręt i smagała nim kuca bez przerwy.
— To jakaś poczciwa dusza z Krockderry, — mówili między sobą sprzysiężeni. — Przybywa by wziąć udział w zabawie. Jeszcze nie jest zapóźno.
— Brawo! kobieto! — zawołał swym potężnym głosem Olbrzym Mahony, — jeżeli się pospieszysz to i dla ciebie trochę uciechy zostanie.
Pat, Mac-Duff i inni powtórzyli chórem:
— Brawo! brawo!
Ale burnus czerwony nie zdawał się potrzebować tych słów zachęty, przez nozdrze małego kuca buchał ogień. Pędził jak wicher.
Już tylko widziano kadłuby nieszczęśliwych dragonów, którzy nie zdołali chwycić się pieńków; ta powolna śmierć zbliżająca się stopniowo, a której uniknąć nie mogli, doprowadzała ich do szaleństwa, wywijali rękami w powietrzu, wrzeszcząc przeraźliwie. Niektórzy rzucali się w błoto i usiłowali dopłynąć aż do szosy.
Ale błoto ubezwładniało ich i pochłaniało zwolna. A gdy jeden człowiek znikał, rozlegały się wśród krzaków tryumfalne okrzyki. A te dzikie wrzaski odbijały się jak srogie wyrzuty w sercu Jermyna.
To on przygotował tę srogą radość, on zdala zabijał tych ludzi, gdyż pierwszy powziął myśl zasadzki. Hańba! hańba!
Czerwony burnus przejeżdżał w tej chwili obok sprzysiężonych, rozproszonych wśród kęp na twardym gruncie.
— No kobieto! — rzekł Mac-Duff — przyjechałaś, chodź więc do nas.
Czerwony burnus przeleciał jak strzała i nic nie odpowiedział. Kaptur zasłaniał twarz jeźdźca. Biegł on dalej ku szosie.
Major, oswobodzony z błot a dzięki konwulsyjnym wysileniom swego konia, spojrzawszy naokoło siebie spostrzegł kępę z twardym granitem. Instynkt zachowawczy tak silny w sercu każdego człowieka, zwyciężył wszelkie inne uczucia. Major stał na siodle, wytężył muskuły, by jednym skokiem dostać się na bezpieczne miejsce.