rzy milordowej Montrath, znać już było zmęczenie i piękność stawała więdnącą. Czuć było u niej pewne znużenie, odgadywano na jej widok, iż jest jedną z tych delikatnych istot, które nawet nie boleść, ale jeden dzień nudów, pochyla i zwycięża.
Frania spoglądała na milordowę Montrath, niespokojnym i życzliwym wzrokiem.
— Znajduję, iż zawsze jesteś piękną Georgiano, ale nie masz już tych świeżych rumieńców, których ci zazdrościłam, a oczy twoje są smutne i okolone niebieskim kręgiem.
Milordowa Montrath westchnęła, ale odpowiedziała wesoło:
— To zmęczenie podróżą Franiu. Nie jestem tak silną jak ty, a cztery dni na morzu, to dla mnie długa wyprawa. Ale mów mi o sobie moja droga. Czy nie myślisz iść za mąż?
Frania spuściła oczy i zarumieniła się, lica jej pokryły się jednak nie tym banalnym rumieńcem, który podobne pytanie sprowadza zawsze na czoło młodych dziewcząt, ale rzekłbyś, iż słowa towarzyszki wywołały jakąś myśl przykrą. Georgiana nie spostrzegła tego.
— Jakże się miewa p. Daws? — mówiła dalej. — A poczciwa pani Fenella, czy zawsze pisze swoje pamiętniki?
Wszystko to było wypowiedziane z wielką żywością, ale w ostatniem pytaniu tkwiło nieco ironii.
Milordowa Montrath była śliczną pseudo-literatką wielkiego świata, Fenella brzydką pseudo-literatką z mieszczańskiego kółka, a literatki takie, bez względu na dzielącą je przestrzeń w hierarchii społecznej, zawsze wspominają jedna o drugiej z przekąsem.
Frania nic nie odpowiedziała, ale oczy jej zwróciły się na biórko, na którem leżał welinowy kajet zdradzający przyjaciółkę.
Delikatne brwi milordowej Montrath zmarszczyły się, jak gdyby to nieme porównanie dotknęło słabą jej stroną.
— Ach! Franiu! — odpowiedziała tonem napół zagniewanym, napół żartobliwym. — Nie chciałam obrazić tej zacnej pani Daws; ale nie spoglądaj tak na moje biórko, ja piszę dla siebie samej, gdyż się tak nudzę moja Franiu droga w tym szkaradnym pałacu.
Frania objęła wzrokiem wszystkie piękności buduaru.
— Już wiem co chcesz powiedzieć, — zawołała milordowa Montrath niecierpliwie, — jest tu pięknie, cudownie, wszystko to prawda moja droga, ale smutno!
Wzięła Franię pod rękę i zaprowadziła ją do okna, Frania aż krzyknęła z zachwycenia.
— Niestety! moja droga, — rzekła Georgiana, — pyszny to krajobraz i niezawodnie opiszę go w jednej z mych powieści, ale o ileż wolę aleje londyńskiego parku. Jakie to wszystko smutne! Spójrz na te ogromne wieżyce, czyż one nie zdają się ukrywać jakichś tajemnic i zbrodni.
Frania uśmiechnęła się. Jakaś fatalność otaczała ją wciąż chodzącemi romansami. Dumna wielka pani miała potrosze tę samą słabostkę, co i biedna Fenella.
— Dajesz się unosić swej wyobraźni Georgiano, — rzekła Frania, — nie ma tu ani tajemnic, ani zbrodni. Są tylko piękne ruiny panujące ponad przecudownym krajobrazem i nic więcej. Ja, która nie jestem tak jak ty poetką, radabym życie moje spędzić wśród tych cudów przyrody.
— Czy seryo mówisz? — zawołała żywo Georgiana.
Wyraz jej twarzy zmienił się nagle. Podniosła oczy na Franię, a w nich malowała się prawdziwa radość, połączona z naiwnym przestrachem.
— O to zostań! zostań ze mną Franiu! — rzekła, — zamieszkaj w tym pałacu! uszczęśliwisz mnie, ja cię tak kocham! A przy tem, — dodała ciszej, — gdybyś wiedziała jak ja się lękam.
Te ostatnie słowa były wypowiedziane tonem szczerym, niezwykłym u milordowej. Na twarzy jej malowało się cierpienie nieokreślone, ale prawdziwe.
Frania spoglądała na nią ze zdziwieniem.
— Lękasz się Georgiano, — rzekła, — czego? Opowiadają wprawdzie straszne rzeczy o sprzysiężonych Molly-Maguire, ale masz tutaj męża i całą armię służących. Jakimże sposobem obecność biednej jak ja dziewczyny, mogłaby się przyczynić do uspokojenia cię?
Milordowa Montrath schwyciła rękę przyjaciółki w swe zimne dłonie i ścisnęła ją konwulsyjnie. Twarz jej była bardzo bladą i mimowolne drżenie wstrząsało całem jej ciałem.
— Franiu, — rzekła przytłumionym głosem, — to nie sprzysiężeni Molly-Maguire mnie straszą. Może to waryactwo z mej strony, ale jestem bardzo nieszczęśliwą.
Dwie łzy spłynęły po jej twarzy. Frania pocałowała ją w czoło i przytuliła do siebie. Usiadły, gdyż milordowa Montrath nie mogła już ustać na nogach.
— Powiem ci wszystko, — zawołała płacząc, — jesteś jedyną moją przyjaciółką i potrafisz mnie pocieszyć!
W słowach Georgiany nie było już żadnej przesady. Rozpacz jej mogła być spowodowaną wymysłem wyobraźni, ale łzy płynęły mimo jej woli i strach, który ją ogarniał, nie był udany.
— Boję się, — wyszeptała, wymawiając słowa z trudnością. — Boję się. Lord Jerzy miał już jedną żonę, ta kobieta umarła Franiu!... umarła.... Boże mój Boże! zdaje mi się, że lord Jerzy chce i mnie zabić!
Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/96
Ta strona została przepisana.