Z wysokości pagórka, generał obserwuje przez lunetę wszystkie szczegóły bitwy; twarz mu się ponsem oblewa.
— Kto jest ten, który sam jeden idzie do ataku, — woła. — Patrzcie, pali! O! i tamci się namyślili.... już są w biegu, doganiają go.... No! sporo ich trzyma się jeszcze na nogach. Hurra! Reduta wzięta! Nasza wygrana! Przyprowadzić mi tego, za którym poszli inni!
Adjutant, spiąwszy konia ostrogami, powraca niebawem, a z nim razem Pablo Domenich, czarny jeszcze od prochu.
— Jest tu dla ciebie krzyż zasługi, chłopcze!
Pablo salutuje z prawdziwie hiszpańską godnością i wdziękiem nieopisanym; jak pod gradem kul, tak i teraz, gdy radość nań spada, nieporuszenie jest spokojny.
— Czarodziejem chyba jesteś, że sam jeden idziesz brać redutę?
— Tak, panie generale.
W sztabie wesołe śmiészki słyszéć się dają.
— Jakto! w saméj rzeczy nie imają się ciebie kule?
Poczciwa twarz generała przybrała wyraz złośliwie żartobliwy.
Ale z najpoważniejszą w świecie miną, Pablo wyciąga z pod koszuli malutki obrazek święty.
— Dała mi to moja novia (narzeczona), kule nic przeciwko mnie nie mogą!
Pablo ma głos przyjemny i dźwięczny, minę leciutko drwiącą, pod cienko zakręconym wąsikiem wązkie, ruchome usta, małe ręce i małe nogi; wszyscy patrzą z przyjemnością na szczupłego a silnego przecie chłopaka.
— Podaj prośbę o Wielki krzyż Świętego Fernanda, o krzyż z laurowym wieńcem, młodzieńcze! — dorzuca generał.
Teraz po matowo-śniadéj twarzy Pabla przemknął płomień rumieńca, zaiskrzyły mu się oczy, rozdęły nozdrza tak, że prawie przezroczyste się stają, pierś podnosi mu odetchnienie głębokie, a usta zaciskają się trochę.
Krzyż Świętego Fernanda! Trzeba samemu prośbę o niego podawać i złożyć dowody, że się nań zasługuje. Wyznaczają potém adwokata, który ci praw do niego zaprzecza, dopóki wojskowa zwierzchność twoja nie zaświadczy, żeś zdobył to prawo
Strona:Pablo Domenich.djvu/007
Ta strona została uwierzytelniona.