także i komendanta, który jego — a taki był dumny jednak — upokorzył, do służby go zmuszając. A przecie komendanta swego kochał dotąd namiętnie! Dla niego-to dokonał świetnego czynu na polu bitwy, dla niego-to nieraz bohaterem się stawał, dla niego-to przyjął podrzędne to stanowisko: w ogień byłby poszedł dla niego!
— A! Don Vicente! Don Vicente! — jęczał głośno. A kocham cię, kocham, boś ty bohater. Ach! Don Vicente! dlaczego żądałeś tego ode mnie? A teraz, jeżeli to uczynię, Don Vicente, rozstrzelać mnie każesz, a potém bardzo, bardzo będziesz smutny!
I gorąco jakieś z gardła do oczu mu podchodziło, a piersią gwałtowne wstrząsało łkanie. Nogami bił o ziemię, zgrzytał zębami, aż wreszcie, zerwawszy się, daléj pobiegł: w odludny, dziki parów, gdzie oparł się o skałę, z któréj deszcz ściekał strumieniem. Chciałby między Don Ramona i siebie przepaści rzucić i przestrzenie, byle nie zrobić tego, co uczynić był zmuszony. Krew tylko hańbę jego zmyć może. Ale zabijając, własne życie stawia na kartę? Własne życie? cóż ono dla niego znaczy? Nie żyć mu zhańbionemu, nie żyć mu już po takiéj zniewadze!
Wtedy powracał mu na myśl obraz młodziutkiéj narzeczonéj. Jak ona płakać będzie, gdy się o śmierci jego dowié! Prawda.... ale czy teraz śmiałby ją jeszcze pocałować? I kilkakrotnie przesunął po twarzy zmaczany rękaw munduru, jakby zetrzéć chciał coś, co do niéj przylgnęło.
Ale nawet wody dżdżów niebieskich nie mogą zmyć hańby!
Deszcz spływał w parów z głuchym, posępnym szumem; wezbrane potoki, rwącym pędem ze skał się tocząc, łączyły się tam na dnie w szeroki, spieniony nurt rzeczny. Pablo słyszał szum ten gwałtowny, czuł wodę na kark mu ściekającą. Ciemność była jeszcze tak gęstą, że nie mógłby rozeznać kształtu własnéj ręki, przed oczyma trzymanéj. Uderzył pięścią w skałę, o którą był oparty, i pomyślał, że los twardym jest dla niego, zimnym jak ta skała, ale że on także twardym i zimnym być potrafi.
Istniała-ż jeszcze dla niego boleść, albo cierpienie? Jedno tylko czuł i rozumiał: zemstę! A parów cały odpowiadał mu
Strona:Pablo Domenich.djvu/013
Ta strona została uwierzytelniona.