Strona:Pablo Domenich.djvu/015

Ta strona została uwierzytelniona.

Vicentego; ten zato spostrzega, że Pablo nie ma swego krzyża — ale nie widzi, że na tém miejscu, na którém dotąd krzyż wisiał, serce żołnierza jak młotem w piersi bije.
Nadjeżdża teraz Don Ramon.... Pablo blednie jak śmierć, postępuje trzy kroki na przód, składa się, ognia daje i Don Ramon, w samo serce trafiony, oczy ku niemu zwraca, wpół otwiera usta i spada z konia, nie wyrzekłszy słowa jednego...
Pablo rzuca wtedy karabin, ramiona na krzyż zakłada, głowę na piersi opuszcza i spokojnie czeka, żeby go na odwach wzięto.
Pytają się jedni drugich, czy Domenich oszalał? i niespokojnie oczekują końca.
Tegoż dnia po południu, stanął przed sądem wojennym.
— Czy naumyślnie zabiłeś Don Ramona?
— Naumyślnie.
— Co ci zrobił?
— Uderzył mnie w twarz.
Spojrzeli wszyscy po sobie.
— Cóżeś mu zrobił, że cię uderzył?
— Nic!
— Uderzył cię za nic?
— Za nic, przysięgnę na to!
— Ale jakżeż to być mogło?
Z prostotą i ze spokojem opowiedział wszystko, jak było. Zaczęto szukać okoliczności łagodzących.
— Czy wiedziałeś, że broń twoja nabita?
— Sam ją nabijałem.
— I przyszedłeś z zamiarem zabicia go?
— Miałem to niezłomne postanowienie.
— Nie zastanowiłeś się, że sam życie stracisz?
— Wiedziałem o tém.
Niedostrzegalne tylko ust drżenie świadczyło o wzruszeniu jego. Oficerowie radzić jęli między sobą; ale prawo nieubłaganém było.
— Jutro, o wschodzie słońca, rozstrzelanym będziesz, Pablo Domenich.
Muskuły twarzy jego ani drgnęły; z szeroko otwartemi oczyma, słuchał, jak mu czytano wyrok śmierci.