Cichym prawie głosem wydał Don Vicente rozkaz odłączenia dziewięciu saperów. Rysy tak miał ściągnięte, że skóra zdawała się przylegać mu do kości. Dreszcz przebiegł uszykowane szeregi; wszyscy wzrok utkwili w księdza, który, kapłańskiemi szaty odziany, wolnym krokiem wstępował na schody ołtarzyka, pośpiesznie i niezgrabnie skleconego.
Postać Zbawiciela bielała na krzyżu: surowa, czysta, zdawała się przyglądać temu, co się tu stanie za chwilę. Dwie świéce woskowe paliły się płomieniem bez światła w rannego słońca blasku.
Przyprowadzono wtedy Pabla, który związane miał ręce, ale pewnym szedł krokiem, z dumą w postawie, z życiem w oku mu błyskającém. Ukląkłszy przed ołtarzem, wysłuchał Mszy Świętéj i w pobożném skupieniu ducha przyjął Komunią. Potém, z klęczek powstawszy, ostatniém spojrzeniem pożegnalném objął lasem okryte wzgórza i w dali tam, w dali, oceanu błękitne tonie.
Zbliżył się do niego oficer, pytając, czy życzył-by sobie czego jeszcze....
— Tak, — odrzekł. — Czy komendant Don Vicente zechciał-by podać mi rękę?
— Bez wątpienia! z radością nawet!
Zaprowadzono go przed komendanta; poruszył teraz rękoma dla pokazania, że związane. Na znak dany przez Don Vicentego, opadły z nich więzy, i ręce obydwóch uścisnęły się uroczyście.... po raz ostatni! Po twarzy komendanta goniły się łzy jedna za drugą; Pablo miał twarz prawie pogodną.
Bez najmniejszego wahania Domenich spojrzał na mur i zwracając się raz jeszcze do Don Vicentego:
— Ahora? (Teraz?) — pewnym głosem zapytał.
Don Vicente skłonił głowę. Wtedy Pablo, zbliżywszy się do saperów, każdego z nich pożegnał ruchem ręki. Oni — płakali.
Potém, stając spokojnie pod murem, raz jeszcze spojrzał na słońce i sam silnym głosem zakomenderował:
— Fuego! (Ognia!)
W téjże chwili huknęły strzały i Pablo osunął się na ziemię....
Strona:Pablo Domenich.djvu/017
Ta strona została uwierzytelniona.