Strona:Pamiętnik Adama w raju.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.



Po raz pierwszy poznał ją w maju, gdy na dziedzińcu kościelnym zakwitły truskawki. Niejedną już dziewczynę widział w swem życiu, ale ujrzawszy tę, — poczuł, że to właśnie „ona“... Nie odważył się jednak przemówić do niej, a ona uśmiechnęła się ironicznie, ponieważ był tylko gimnazyastą... Ale oto zdarzyło się, że wrócił do domu już jako student. I wtedy porwał ją oburącz za talję i pocałował, a całując miał ognie w oczach, słyszał w uszach dźwięk dzwonów, granie rogów myśliwskich i czuł tętno ziemi pod swemi nogami.
Miała zaledwie czternaście łat, co nie przeszkadzało jej jednak mieć krągłych piersi, zda się, oczekujących maleńkich, chciwie ssących usteczek; chodziła zaś, chwiejąc miarowo biodrami z taką pewnością siebie, jak gdyby nosiła już parę bliźniąt pod swem sercem. Włosy jej, jasno-złocistego koloru, błyszczące jako miód lipcowy, okalały jej czoło, niby aureola świętego. On był jej narzeczonym, a ona mu narzeczoną, skutkiem czego niby ptaszęta ćwierkali pod lipami w lesie, a życie leżało przed nimi, jako łąka, skąpana w słońcu... Ale on musiał jeszcze zdać egzamin, egzamin z mineralogji, to zaś wraz z podróżą zagranicę zajęło lat dziesięć... Dziesięć lat!

115