dami z liści, a gdy spytałem, co ma znaczyć ten głupi pomysł, i pozrywałem je z niej i odrzuciłem precz, — ta cichutko roześmiała się i poczerwieniała. Nigdy nie widziałem, aby kto śmiał się i czerwieniał, to też wydało mi się to i nieprzyzwoitem i idjotycznem. Na to Ewa rzekła, że ja sam będę wkrótce to samo odczuwać. I rzeczywiście, tak się też stało.
Pomimo całego głodu, odłożyłem jabłko, którego nawet połowy nie zjadłem (dodajmy, że było to najsmaczniejsze jabłko ze wszystkich, jakie jadłem kiedykolwiek, jeśli wziąć pod uwagę ostatnie trzy lata) — i ubrałem się w porzucone przez nią liście i gałęzie, poczem dość surowo kazałem jej nazrywać dla siebie nowych i nie pokazywać się więcej w takim stanie. Poddała się rozkazowi. Poczem podpełzliśmy do tego miejsca, gdzie odbywała się walka zwierząt, podnieśliśmy z ziemi kilka skór, i z nich sporządziliśmy sobie parę ubrań, w których można było pokazać się w towarzystwie. Nie są one zbyt wygodne, to prawda, ale mają swój styl, co w ubraniu jest najważniejszem...
Dochodzę do przekonania, że z mojej Ewy wcale niezły kolega. Widzę, że teraz, gdy straciłem swe włości, czułbym się samotnym i przygnębionym. Nadomiar Ewa powiada, że kazano nam tu żyć z pracy rąk swoich. Wobec tego będzie mi potrzebną. Sam będę doglądać roboty.
W dziesięć dni potem. — Ewa oskarża mnie, że to ja jestem, jakoby, powodem naszego nieszczęścia. To mi się podoba!
Strona:Pamiętnik Adama w raju.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.
12