Strona:Pamiętnik Adama w raju.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

stała przerwana. Pragnący iść dalej — nie mogli teraz tego uczynić, gdyż porywał ich za sobą tłum wichrzycieli, wpychał w boczne ulice lub wtłaczał na mur.
Nagle padł strzał, poczem drugi. Tłum ogarnęła panika. Z rykiem przerażenia tłum rzucił się w boczne ulice... Z tego skorzystała policja, by rozpruszyć tłum w różnych kierunkach i, szablami torując sobie drogę, przedrzeć się wreszcie.
Teraz naprawdę wyglądało to wszystko, jak na wojnie. Na szczęście złapałem się za kratę, więc nawet największy ścisk nie był mi groźny. Nagle wlazł na mnie jakiś warjat. Trzymając wysoko nad głową swój bilet wizytowy, począł mi go wpychać w rękę i błagać o litość: był przekonany biedaczysko, że go zabiję! Na bilecie widniało: dr. Johannes. Trzęsąc się, jak osina, tłomaczył mi, że jest ormianinem, że przybył do Paryża dla studjów naukowych z Konstantynopola, gdzie się zajmuje praktyką lekarską. Zlitowałem się nad nim i darowałem mu życie. Jak dziś pamiętam tę przerażoną twarz z rzadką, czarną brodą i wielkiemi zębami górnej szczęki.
Nagle wśród tłumu gruchnęła wieść, że strzelają do policji ze sklepu z obuwiem, czy też z pracowni przy sklepie. Strzelać ponoć mieli robotnicy włoscy; oczywiście, tylko włosi mogli być tu winni. Tłum nabrał ducha i jął wracać na bulwary. Konna policja, widząc to, usiłowała odciąć główny punkt tłumowi, napływającemu z innych kwartałów Paryża. Ludzie wszakże, zauważywszy podstęp, poczęli tłuc

78