Strona:Pamiętnik Adama w raju.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

dziś już pewno nic ciekawego nie zobaczę, udałem się tedy do restauracji, gdzie zjadłem obiad, poczem drogą okólną wróciłem do domu.
Dni biegły, a rozruchy trwały dalej. Co dnia teraz widziało się i słyszało wiele niezwykłych rzeczy na ulicy. Raz wieczorem udałem się do restauracji na kolację. Mżył drobny deszczyk, to też wziąłem parasol. Nagle, zatrzymuje mnie w połowe drogi jakaś chmara ludzi, pracująca nad zburzeniem barykady. Barykada ta wzniesiona została z belek i desek. Ponieważ wyglądam na silnego, a byłem tym ludziom potrzebny, tedy zwrócono się do mnie grzecznie, abym im pomógł w zburzeniu barykady. Wiedziałem dobrze, że na nic się nie zda wszelki opór; oświadczyłem też, że chętnie służę pomocą. I zabraliśmy się razem do łamania i rozbijania. Nadaremnie! Mimo iż było nas przynajmniej z pięćdziesięciu, nie mogliśmy sobie dać rady, ponieważ pracowaliśmy niezgodnie. Nagle przyszło mi na myśl: a możeby tak zaśpiewać, jak to robią kamieniarze norwescy, gdy dźwigaią głazy? Owszem, pomogło. Za chwilę belki jęły trzeszczeć, a jeszcze w parę minut barykada runęła. Krzyknęliśmy: hurra!
Miałem już iść do restauracji, gdy nagle zbliża się do mnie jakiś oberwus i, ani słowa nie mówiąc bierze mój parasol, który postawiłem tuż obok, — i odchodzi. Ani myśli go oddać, przeciwnie, twierdzi, że to jego własność. Krzyknąłem wtedy na

80