udawać maryonetkę. Nauczyciel nagle obrócił się do niego — chłopak w mgnieniu oka zeskoczył, usiadł i z głową, spuszczoną, siedział tak, jak skamieniały czekając na karę.
— Nie rób tego więcéj! — rzekł nauczyciel.
Nie dodał nic. Wrócił do stołu i dokończył dyktowania. Po skończoném dyktowaniu patrzył na nas przez chwilę w milczeniu, potém zaczął mówić pomału, zwolna, swoim grubym, ale miłym głosem:
— Słuchajcie. Rok mamy przebyć z sobą. Starajmyż się przebyć go dobrze. Uczcie się i bądźcie dobrymi. Ja nie mam rodziny. Moja rodzina, to wy. W zeszłym roku jeszcze miałem matkę: umarła mi. Zostałem sam. Nie mam już na świecie nikogo, oprócz was, dzieci; całe moje przywiązanie dla was, wszystkie moje myśli o was. Wy powinniście być memi dziećmi. Ja was kocham; trzeba, abyście mnie kochali. Nie chcę nikogo karać. Pokażcie, że jesteście poczciwi, że nie brak wam serca; szkoła nasza będzie rodziną, a wy moją pociechą i chlubą. Nie wymagam od was żadnych obietnic, żadnych zapewnień w słowach; jestem przekonany, żeście mi już w duszy powiedzieli: tak. I dziękuję wam za to.
W téj chwili wszedł woźny, aby oznajmić, że lekcye skończone. Wszyscy cicho, cichutko wyszliśmy z pomiędzy ławek. Chłopiec, który podczas lekcyi dyktowania stanął był na ławce, zbliżył się do nauczyciela i głosem drżącym powiedział:
— Panie nauczycielu, przepraszam.
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.