daléj przez pola prosto do naszych i pierwszemu oficerowi, którego zobaczysz, kartkę tę oddaj. Pas i tornister zrzuć zaraz.
Mały dobosz co żywo zdjął pas i tornister i włożył kartkę do kieszeni na piersiach; sierżant wyrzucił na dół powróz, jeden jego koniec trzymając oburącz; kapitan pomógł przeleźć przez wązkie okienko chłopakowi, który się z niego wydostał plecami zwrócony na zewnątrz.
— Pamiętaj — powiedział mu, — ocalenie oddziału zawisło od twojéj odwagi i od twoich nóg.
— Już niech mi pan kapitan zaufa — odrzekł dobosz, zaczynając spuszczać się po sznurze.
— A na pochyłości się skul, skurcz we dwoje — dodał jeszcze kapitan, chwytając wraz z sierżantem za powróz.
— A jakże.
— Niech cię Bóg prowadzi.
W kilka chwil mały dobosz był już na ziemi; sierżant wciągnął sznur napowrót i zniknął; kapitan wyjrzał śpiesznie przez okno i spostrzegł chłopca, pędzącego jak strzała po pochyłości I już mu się zdawało, że mały dobosz zdołał umknąć niepostrzeżony, kiedy naraz pięć czy sześć obłoczków kurzawy, które się podniosły z ziemi za chłopcem i przed nim, tę jego nadzieję rozwiały; nieprzyjaciel go dostrzegł i strzelał do niego ze
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.