szczytu wzgórza; owe małe kłęby kurzawy była to ziemia, wyrzucona w górę przez kule. Ale dobosz biegł dalej z tąż samą szybkością. Wtem chłopiec padł na ziemię.
— Zabity! — ryknął kapitan, gryząc sobie pięść z wściekłości.
Ale nie skończył był jeszcze tego wyrazu gdy już chłopiec się porwał na nogi.
— Ach! tylko upadł! — zawołał kapitan i odetchnął swobodniej.
Mały dobosz rzeczywiście znowu biedz począł z całéj siły, lecz chromał.
— Wykręcił nogę — pomyślał kapitan.
Parę obłoczków kurzawy jeszcze się tu i owdzie w pobliżu chłopca podniosło, ale już coraz dalej od niego. Uszedł niebezpieczeństwa. Kapitan wydał okrzyk radości. Ale nie przestał za nim oczami podążać, gdyż nie godziny, lecz minuty miały w téj sprawie rozstrzygać: jeżeli nie przybędzie do naszych o ile możności najprędzéj z tą kartką, która wzywa natychmiastowéj pomocy, albo wszyscy jego żołnierze polegną, albo téż będzie musiał poddać się wraz z nimi. Chłopiec przez pewien czas biegł szybko, potem zwalniał kroku, kulejąc, potem biegł znowu, lecz coraz z większym wysiłkiem, utykając i zatrzymując się chwilami.
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.