Chłopiec, którego głowę widział dotychczas wśród pola pszenicy, znikł rzeczywiście, jakby upadł. Ale po małéj chwili znowu się ukazała jego głowa nad zbożem; wreszcie zasłoniły go żywopłoty — kapitan już go nie mógł dojrzeć.
Wówczas zbiegł pędem na dół, ku swoim; kule huczały; pokoje były zawalone rannymi, z których niejeden kręcił się w kółko jak pijany, chwytając się murów i sprzętów, nim runął na ziemię; ściany i podłoga zbryzgane były krwią, trupy leżały we drzwiach w poprzek progów, porucznik miał ramię kulą strzaskane, dym i kurz wszystko jakby mgłą przysłaniał.
— Odwagi! — zagrzmiał głos kapitana. — Stać w miejscu! Pomoc przybywa! Ciągną nam posiłki. Jeszcze małą chwilę! Odwagi!
Austryacy jeszcze się bliżéj przysunęli. Wśród dymu widać już było ich twarze, dyszące wściekłością i gniewem; wśród strzałów słychać było ich dzikie okrzyki, które lżyły, nakazywały poddanie się, groziły śmiercią wszystkim. Tu i owdzie jaki żołnierz, zdjęty strachem, cofał się od okna — sierżanci popychali go napowrót na opuszczone stanowisko. Lecz strzały obleganych słabły, zniechęcenie malowało się na wszystkich twarzach, niepodobieństwem już było przedłużać obronę. W pewnej chwili strzały Austryaków ścichły
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.