i dumy, że po raz pierwszy był ranny, inaczéj bowiem aniby się ośmielił ust otworzyć wobec tego groźnego kapitana; — chociażem biegł zgięty w pałąk, na nic to się nie zdało: zaraz mnie dostrzegli. Byłbym o dwadzieścia minut wcześniej przybył, gdyby mnie nie trafiono. To szczęście jeszcze, żem zaraz napotkał jakiegoś kapitana głównego sztabu, któremu kartkę oddałem. Ale po owéj kuli, po téj austryackiéj pieszczocie, to, powiadam panu kapitanowi, paskudną miałem drogę! Umierałem z pragnienia, drżałem, że może nie dojdę, płakałem ze złości na myśl, że z każdą chwilą spóźnienia jeden z naszych, tam na górze, ginął. No, ale mniejsza z tém; zrobiłem, co mogłem. Jestem zadowolony... Lecz niech pan patrzy, panie kapitanie, u pana, że się ośmielam zwrócić na to jego uwagę, krew upływa z ręki.
Rzeczywiście ze źle przewiązanéj dłoni kapitana krople krwi ściekały w dół po palcach.
— Chce pan, panie kapitanie, to ja przepaskę zacisnę. Proszę rękę wyciągnąć.
Kapitan wyciągnął lewą rękę, a następnie prawą, aby pomódz chłopcu w rozwiązaniu i zawiązaniu węzła, ale on, zaledwie się nieco na posłaniu dźwignąwszy, zbladł strasznie i głowa mu napowrót na poduszkę opadła.
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.