I z progu jeszcze rzuciwszy ostatnie, błagalne spojrzenie na syna, wyszła, naciągając na plecy chustkę, która się wlokła po ziemi, blada, przygarbiona, trzęsąc głową, a gdy już znikła, usłyszeliśmy jej kaszel na schodach. Dyrektor popatrzył uważnie na Frantiego i, wśród ciszy, która panowała w klasie, rzekł głosem spokojnym wprawdzie, lecz takim, od którego każdy zadrżał:
— Franti, zabijasz matkę!
Wszyscy spojrzeli na Frantiego. Ten łotr się uśmiechnął.
Pięknem, Henryku, było owo wzruszenie, ów popęd, z którym rzuciłeś się na serce twej matki, wracając ze szkoły z lekcyi religii. Tak, powiedział ci wzniośle, wielkie i pocieszające rzeczy nauczyciel. Bóg, który nas rzucił w objęcia jedno drugiemu, nie rozdzieli nas na zawsze; kiedy ja umrę, kiedy umrze twój ojciec, nie powiemy sobie tych słów rozpaczliwych i strasznych: „mamo, ojcze, Henryku, nigdy już ciebie nie ujrzę!” Zobaczymy się w inném życiu, gdzie ten, kto wiele w tém życiu wycierpiał, będzie nagrodzony, — gdzie ten, kto wiele kochał na ziemi, odnajdzie dusze, które kochał, w świecie bez winy, bez płaczu, bez śmierci. Ale musimy stać się godnymi wszyscy tego innego życia. Słuchaj, mój synu: każdy