zmieszany, zawstydzony, że sam już nie wiedział, co się z nim dzieje.
— Chodź tu — rzekł nadzorca szkół.
Prekossi zeskoczył z ławki i zbliżył się do stołu nauczyciela. Pan nadzorca popatrzył uważnie na tę twarzyczkę jakby z wosku, na to małe ciałko, ubrane w odzienie z dorosłego człowieka, stare, wytarte, podarte, na te smutne i dobre oczęta, które unikały jego spojrzenia, lecz w których, pomimo to, można było wyczytać całą historyę cierpień tajonych; potem powiedział głosem pełnym uczucia, przypinając mu medal do ramienia:
— Prekossi, daję ci medal. Nikt bardziéj nad ciebie nie jest godzien go nosić. Nietylko ci go daję za pilność i postępy w naukach, lecz nadto za twoje wielkie serce, za twoje męztwo, za twój szlachetny i piękny charakter. Czyż nieprawda — dodał, zwracając się do klasy, — że i za to również nań zasłużył?
— O, tak! tak! — odpowiedzieli wszyscy razem.
Prekossi taki ruch głową i szyją uczynił, jakby chciał coś połknąć, i powiódł po ławkach spojrzeniem pełnem słodyczy, które wyrażało wdzięczność bez granic.
— Idź więc — powiedział doń nadzorca, — idź, drogi chłopcze. I niech cię Pan Bóg błogosławi!
Była to chwila wyjścia ze szkoły. Nasza klasa wyszła przed innemi. Zaledwieśmy wybiegli... i kogóż widzimy tam w sieni przy samych drzwiach? Oto Prekossiego ojca, kowala, bladego jak zwykle, z twarzą ponurą, z włosami na oczach, z czapką nabakier, chwiejącego się na
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.