do pracy, która mi wróci dobry uśmiech mego nauczyciela i błogosławiony pocałunek mego ojca.
Prekossi przyszedł do nas wczoraj z Garronem. Zdaje mi się, że gdyby nawet byli synami książąt, nie przyjmowanoby ich z większemi honorami, z większą radością. Garrone po raz pierwszy przybywał, — najprzód dlatego, że jest dzikus, powtóre, iż się wstydzi pokazywać między ludźmi, że taki duży, a jest dopiero w trzeciéj klasie. No, ale to nie jego wina przecież, skoro dwa lata chorował. Poszliśmy wszyscy drzwi otwierać, kiedy zadzwonili. Krossi nie przyszedł, bo nareszcie jego ojciec z Ameryki powrócił po sześciu latach niebytności. Moja matka zaraz ucałowała Prekossiego, mój ojciec przedstawił jéj Garrona, mówiąc:
— Oto, ten tu, nietylko dobry chłopiec, ale szlachetny, zacny człowiek.
A on spuścił swoją dużą, krótko ostrzyżoną głowę, uśmiechając się ukradkiem do mnie. Prekossi miał swój medal przypięty do ramienia i był bardzo zadowolony, bo ojciec jego zabrał się do pracy, i już od dni pięciu nie pije, i zawsze chce syna mieć przy sobie w kuźni, aby mu towarzystwa dotrzymywał, i całkiem innym zdaje się być człowiekiem. Zaczęliśmy się bawić — ja wydostałem