ły się mniejszemi, usta nabrzmiały, cały wyraz twarzy inny, — tylko czoło i brwi były te same, co dawniéj. Oddychał z trudnością.
— Tato, mój tato! — powiedział chłopiec. — To ja! Czy mnie nie poznajesz? Ja, Cecyliusz, twój syn; przyszedłem ze wsi, przysłała mnie mama. Przyjrzyj się mnie dobrze... Czy mnie nie poznajesz? Powiedz choć słówko, tato drogi!
Ale chory, popatrzywszy na niego uważnie, zamknął oczy.
— Tato, tato! — wołał z płaczem chłopiec. — Co ci jest? Jam twój syn, twój Cecyliusz!
Chory nie poruszył się, i, jak przedtem, oddychał ciężko. Wówczas chłopiec, płacząc rzewnie, wziął krzesło, usiadł i czekał, nie spuszczając oka z twarzy ojca. „Przyjdzie przecież lekarz — myślał sobie — ten mi coś o ojcu powie.“ I zagłębił się w swych myślach, przypominając sobie tyle rozmaitych rzeczy o swoim dobrym tatusiu: jak to w dzień odjazdu żegnał go po raz ostatni już na parostatku, i o tych wszystkich nadziejach, które rodzina pokładała w tej podróży, i rozpacz matki, kiedy przyszedł list ojca, uwiadamiający o chorobie, o szpitalu... i pomyślał o śmierci, o tém, że jego ojciec może umrze, i o matce w żałobie, i o rodzinie w nędzy. I tak siedział czas długi, bardzo długi... Wtém jakaś ręka lekka, kobieca,
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/162
Ta strona została uwierzytelniona.