Chory czasem popatrzył na niego, ale żadnéj oznaki nie dawał, iżby go miał poznać. Tylko wzrok jego zatrzymywał się coraz dłużéj na nim, zwłaszcza wówczas, gdy sobie chustkę do oczu przykładał. I tak minął dzień pierwszy. W nocy chłopiec spał na dwóch krzesłach, w kąciku sali, a z rana wrócił do swej miłosiernej posługi.
W tym drugim dniu zdawało się, iż oczy chorego wyrażają początek świadomości. Na pieszczotliwy głos chłopczyny cóś jakby wdzięczność odbijała się na chwilę w jego wzroku, a raz nawet poruszył zlekka ustami, niby chciał doń przemówić. Po każdém, krótkotrwającem uśnięciu, otwierając oczy, zdawało się, iż szuka swego małego posługacza. Lekarz, który się pojawiał dwa razy, znalazł małe polepszenie w stanie chorego.
Ku wieczorowi, zbliżając mu do ust szklankę, chłopcu się zdało, że na tych ustach obrzękłych przemknął słaby uśmiech. I wówczas otucha i nadzieja wstąpiły w chłopczynę. A z tą nadzieją, że go ojciec poznał, że go słyszy, rozumie choć trochę, mówił doń, mówił długo o matce, o małych siostrzyczkach, o tem, jak razem powrócą do domu, i w słowach gorących i pełnych miłości prosił go, aby dobréj był myśli. A choć często wątpił, aby go chory rozumiał, jednak pomimo to mówił doń, bo mu się zdawało, iż nawet nie
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.