Chłopak obejrzał się na chorego.
— Idziesz-że, czy nie idziesz? — zapytał go ojciec zdziwiony.
Chłopczyk raz jeszcze spojrzał na chorego, który w téj chwili oczy otworzył i patrzył na niego. Wówczas z serca chłopczyny cały potok słów popłynął:
— Nie, tato, zaczekaj... oto, widzisz, nie mogę. Ten staruszek... Od pięciu dni przy nim jestem. Ciągle na mnie patrzy. Myślałem, żeś to ty, tato. Kochałem go. Patrzy na mnie... daję mu pić... chce mnie mieć zawsze przy sobie... teraz jest bardzo chory; tato, przepraszam, ale nie mam odwagi... Ja nie wiem... tak mi przykro; wrócę jutro do domu... pozwól mi jeszcze tu czas jakiś pozostać; niedobrze byłoby, gdybym go porzucił. Widzisz sam, jak na mnie patrzy... ja nie wiem, kto on taki, ale chce mnie miéć przy sobie. Umarłby sam... Pozwól mi tu zostać, drogi tato!
— Poczciwy malec! — zawołał posługacz.
Ojciec stał niespokojny, patrząc na syna; potem spojrzał na chorego.
— Kto on? — spytał.
— Wieśniak, tak samo jak wy — odrzekł posługacz; — przybył tak samo z zagranicy, wszedł do szpitala tego samego dnia co i wy. Przyniesiono go nieprzytomnego, tak, iż nic nie mógł powie-
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.