dziéć. Może ma rodzinę, dzieci, daleko. Może mu się zdaje, że ten wasz chłopak to jego syn.
Chory wciąż patrzył na chłopca.
Ojciec powiedział:
— Zostań.
— Już nie na długo tu zostanie — rzekł pocichu posługacz.
— Zostań — powtórzył ojciec. — Poczciwe masz serce. Ja zaraz idę do domu uspokoić matkę. Oto pięć franków na twoje potrzeby. Bądź zdrów, dobry mój chłopaku. Do widzenia!
Uścisnął go, popatrzył nań, długo, uważnie, pocałował kilka razy w czoło i wyszedł.
Chłopiec powrócił na swoje miejsce przy łóżku chorego, w którego oczach odbiło się zadowolenie. I Cecyliusz oddał się na nowo posłudze przy owym biedaku, nie płacząc już wprawdzie, ale z tą samą troskliwością, z tą samą cierpliwością co przedtém; znowu mu podawał lekarstwa i wodę do picia, znowu mu poprawiał, poduszki, gładził jego rękę, mówił słodko, dodając otuchy. Cały ten dzień go dogądał, doglądał i przez noc całą, następny dzień przy nim spędził. Ale stan chorego coraz się pogarszał; twarz jego stopniowo przybierała barwę fioletową, oddech stawał się z każdą chwilą trudniejszym, niepokój wzrastał, z ust wydobywały się niezrozumiałe okrzyki, puchlina
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/170
Ta strona została uwierzytelniona.