doszła do rozmiarów strasznych. Podczas wieczornej wizyty lekarz powiedział, iż chory nocy nie przeżyje. I wówczas Cecyliusz podwoił troskliwość i ani na jednę chwilę oka z chorego nie spuszczał. A i chory nań patrzył, patrzył ciągle jeszcze, od czasu do czasu poruszał ustami z wysiłkiem, jakby mu chciał cóś powiedzieć, i wyraz nieopisanéj tkliwości świecił mu chwilami w oczach, które coraz stawały się mniejszemi i coraz bardziéj zachodziły jakby mgłą jakąś. I tej nocy chłopiec czuwał przy nim, aż do chwili, gdy w oknach ukazał się brzask zorzy porannéj i Siostra Miłosierdzia nadeszła. Zakonnica zbliżyła się do łóżka, rzuciła okiem na chorego i oddaliła się śpiesznie. W parę chwil potem wróciła z dyżurnym lekarzem i z posługaczem, który niósł latarkę.
— Ostatnie to chwile — powiedział lekarz.
Chłopiec ujął rękę chorego; ten oczy otworzył, popatrzył na niego i napowrót je zamknął. W téj chwili zdało się chłopakowi, iż uczuł uścisk ręki.
— Rękę mi uścisnął! — zawołał.
Lekarz stał czas jakiś pochylony nad chorym, potem podniósł głowę. Siostra Miłosierdzia zdjęła krucyfiks ze ściany.
— Umarł! — zawołał chłopiec.
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.