Prekossi przyszedł wczoraj wieczorem, aby mi przypomnieć obietnicę odwiedzenia jego kuźni, która jest na dole, w ulicy; otóż więc dzisiejszego rana, wyszedłszy z ojcem na miasto, uprosiłem go, aby tam ze mną wstąpił na chwilę. Podczas gdyśmy się do kuźni zbliżali, wybiegł z niej pędem Garoffi; jakieś zawiniątko miał w ręku, a płaszcz jego, fruwając z wiatrem, odsłaniał składy jego towarów. A! teraz już wiem, gdzie się zaopatruje w opiłki żelazne, które następnie wymienia na stare dzienniki ten pomysłowy handlarz! Stanąwszy we drzwiach, ujrzeliśmy zaraz Prekossiego, który, siedząc na kupce cegieł, z książką na kolanach, uczył się lekcyi. Natychmiast wstał i wprowadził nas do kuźni: była to izba pełna kurzu od węgli, na któréj ścianach, pokrywając niemal całkiem, wisiały dokoła młotki, obcęgi, zasuwy, sztaby, słowem żelaztwa przeróżne, a w jednym kącie na ognisku palił się wielki płomień, na który wciąż dmuchał miech ogromny, poruszany przez jakiegoś wyrostka. Prekossi ojciec znajdował się przy kowadle, a czeladnik trzymał sztabę żelazną, na ogniu.
— Aha, otóż jest! — rzekł kowal, zaledwie nas spostrzegł, zdejmując czapkę. Przyszedł do nas ten grzeczny kawaler, co to darowuje całe pociągi kolei żelaznéj! Przyszedł, bo chciał zobaczyć, jak