się téż to w kuźni pracuje, wszak prawda? Otóż, służę paniczowi; zaraz zobaczysz.
I mówiąc to, uśmiechał się i nie miał już téj twarzy ponuréj, tych oczu zamglonych co dawniéj. Czeladnik podał mu długą sztabę żelazną, z jednego końca rozpaloną do czerwoności, i kowal oparł ją na kowadle. Robił jednę z tych sztab ozdobnych, wzorzystych, które się używają do balkonów i altanek na tarasach. Podniósł wielki młot i zaczął nim uderzać w żelazo, posuwając na kowadle jego część rozpaloną to w tę, to w ową stronę i wykręcając ją na rozmaite sposoby; i dziwnie było patrzéć, jak pod wprawnemi, szybkiemi uderzeniami młota żelazo się gięło, skręcało, przybierało stopniowo kształt piękny nawpół rozwiniętego liścia, jakby to był wosk miękki, w ręku lepiony. A tymczasem syn jego patrzył na nas z wyrazem pewnéj dumy, jakby chciał powiedzieć:
— Widzicie, jak to pracuje mój ojciec!
— No, cóż, paniczu, widziałeś, jak się to robi? — zapytał mnie kowal, gdy skończył robotę, kładąc przede mną ową sztabę, która teraz wyglądała jak pastorał biskupa.
Potém odłożył ją na stronę i inną wsunął do ognia.
— Piękna robota, naprawdę — powiedział doń mój ojciec i dodał: — Więc... pracujecie, hę? Chęć do pracy wróciła?
— A tak, wróciła — odrzekł robotnik, obcierając sobie pot z czoła i rumieniąc się zlekka. — A wiész pan, kto to sprawił, że wróciła?
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/174
Ta strona została uwierzytelniona.