Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/192

Ta strona została uwierzytelniona.

Derossi zapytał, czy można pójść do Instytutu, aby ich zobaczyć.
— Można — odrzekł nauczyciel, — ale wy, chłopcy, nie powinniście jeszcze iść tam teraz. Zwiedzicie zakład późniéj, gdy będziecie już w stanie zrozumieć cały ogrom tego nieszczęścia i odczuć całą litość, na którą ono zasługuje. Jest to smutny widok, moje dzieci. Zobaczycie tam nieraz chłopców, siedzących przed oknem otwartem, aby się napawać świeżem powietrzem, którzy z twarzą nieruchomą zdają się patrzyć na wielką równinę zieloną i na piękne góry niebieskie, które wy widzicie... a na myśl, że oni nie widzą, że nigdy nic nie zobaczą z tego ogromu piękna, w którym wasz wzrok tonie, serce tak się wam ściśnie boleśnie, jakbyście wy sami mieli oślepnąć w téj chwili. Jeszcze ci z nich, którzy od urodzenia są ociemniali, którzy nigdy nie widzieli świata, którzy nic nie opłakują, bo nie mają pojęcia o żadnych przedmiotach, mniejszą litość wzbudzają. Ale są tam tacy, co wzrok postradali przed paru miesiącami zaledwie, którzy pojmują dobrze, ile utracili, i tacy właśnie najsrożéj się dręczą, czując, jak w ich pamięci, z dniem każdym, zwolna, ale bezustanku, bledną, nikną, jakby umierają obrazy najmilsze, twarze najdroższe. Jeden z takich chłopców powiedział mi dnia pewnego z niedającym się opisać smutkiem: „Chciałbym raz jeden jeszcze, choć na jedno mgnienie, wzrok odzyskać, aby zobaczyć twarz mamy, któréj już przypomniéć sobie nie mogę!“ A kiedy mama do nich przychodzi, kładą jéj ręce na twarz, macają ją długo od