Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.

je spojrzenie będzie tu, na wszystkich tych malców, wśród których spędziłem życie. Dasz mi ty również swój portret, prawda, kiedy ukończysz szkołę elementarną?
Potém wziął pomarańczę ze stolika przy łóżku i włożył mi ją do ręki.
— Nie mam ci nic innego do ofiarowania — powiedział, — jest to poczęstunek chorego.
Ja patrzyłem na niego i, nie wiem czemu, smutno mi jakoś było.
— Uważaj-no, co ci powiem — rzekł po chwili milczenia: — mam wprawdzie nadzieję, iż jeszcze się teraz z téj biedy wygrzebię, ale... ot, na wypadek, gdybym się nie wyleczył... pamiętaj, abyś się wzmocnił; przemóż się raz, raz jeden; chodzi tylko o jednorazowy wysiłek, bo, widzisz kochanku, czasami nie jest to brak pilności, brak chęci, ale tylko jakieś uprzedzenie, brak wiary w siebie, słowem to, co nazywają chorobą woli.
A tymczasem oddychał ciężko i znać było, że cierpi.
— Straszną mam gorączkę — powiedział i westchnął; — ledwiem żywy. Pamiętaj więc kuć arytmetykę, nad zadaniami przysiadywać fałdów. Nie udaje się odrazu? Odpocząć nieco i znowu do pracy. I naprzód, ale zwolna, pomału, nie rwać się, spokojnie, ani się niecierpliwić, ani rwać. Idź, chłopcze. Kłaniaj się ode mnie mamie. I więcéj nie przychodź, bo nie chcę, abyś się miał gramolić aż na czwarte piętro; zobaczymy się w szkole. A gdybyśmy się zobaczyć nie mieli, przypomnij