ki, wszyscy pozdejmowali czapki. Biedny maleńki, na sen wiekuisty poszedł ze swoim medalem. Nie zobaczymy już nigdy jego czerwonéj czapeczki. Był zdrów; w cztery dni umarł. Ostatniego dnia jeszcze usiłował wstać, aby zrobić swoje króciutkie zadanie rachunkowe, a medal swój chciał ciągle mieć przy sobie, na łóżku, z obawy, by mu go nie zabrali. Nikt ci go już nie zabierze, biedny chłopczyno! Żegnaj nam, żegnaj! Zawsze będziemy o tobie w szkole pamiętali. Śpij w spokoju dziecino!
Dziś to był dzień weselszy, niż wczoraj. Trzynasty marzec! Wigilia rozdawania nagród w teatrze Wiktora Emanuela, dzień uroczysty, wielkie, wesołe i piękne doroczne święto. Ale tym razem już nie wzięto na chybił trafił, pierwszych lepszych chłopców, którzy pójdą, na scenę teatru, aby podać atestaty do nagród tym panom, którzy je będą, rozdawali. Dyrektor przyszedł dzisiejszego rana, przy końcu lekcyi, i powiedział:
— Dzieci, wesoła nowina! — Potém zawołał: — Koraczi! (Tak się zowie Kalabryjczyk).
Kalabryjczyk wstał.
— Czy chcesz być jednym z tych, co poniosą, świadectwa na nagrody władzom jutro w teatrze?