winienżebyś mieć nieco litości nade mną! Patrz, ja, matka twojéj matki, muszę płakać nad tobą... ja stara, stojąca nad grobem, ja, twoja biedna babunia, która ciebie tak zawsze kochała, która piastowała ciebie, kołysała całemi nocami, kiedyś był malutki, która nie jadła, nie dosypiała, aby ciebie bawić! Ty tego nie wiesz! Ja zawsze mówiłam: „To będzie moja pociecha.“ A teraz przyjdzie mi umrzéć ze zgryzoty przez ciebie! Oddałabym chętnie tę resztkę życia, która jeszcze jest we mnie, bylebym cię widzieć mogła innym, dobrym, posłusznym, jak wówczas... wówczas, kiedym to ciebie prowadziła na odpust; pamiętasz, Ferruczio, jakeś mi to wtedy napełniał kieszenie kamyczkami i trawą, a ja na ręku cię już niosłam do domu, tak cię nóżki bolały; w końcu usnąłeś, pamiętasz? Wtedy toś kochał swoją biedną babcię. A dziś, gdym sparaliżowana, gdy tak bardzo potrzebowałabym twego przywiązania, jak powietrza do oddychania, bo nic już innego nie mam na świecie ja, biedna, niedołężna, stara babunia! Mój Boże!...
Ferruczio, opanowany wzruszeniem, już miał się rzucić ku babce, kiedy mu się zdało, że słyszy lekki szmer, skrzypnięcie w przyległéj izbie, w tej, która wychodziła na ogród. Lecz nie mógł zrozumieć, czy powodem tego była okiennica poruszona wiatrem, czy też co innego.
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/231
Ta strona została uwierzytelniona.