Staruszka chciała cóś powiedziéć, ale nie mogła — przerażenie odjęło jéj mowę.
Chwilę milczała, drżąc na całém ciele. Potém z wysiłkiem niemałym zdołała zapytać:
— Już ich niéma?
— Niéma.
— Nie zabili mnie — wyszeptała staruszka przerywanym głosem.
— Nie... jesteś ocalona — powiedział Ferruczio słabym głosem. — Nie zabili cię, babuniu droga. Zabrali pieniądze. Ale tatko... wszystko niemal wziął z sobą.
Babunia odetchnęła głęboko.
— Babciu — powiedział Ferruczio, klęcząc, jak przedtem, i obejmując ją ramionami, — droga babciu... kochasz mnie, wszak prawda?
— O, Ferruczio, dziecko ty moje drogie! — odrzekła babunia, kładąc mu ręce na głowie. — Przez jakież to męki musiałeś przechodzić! w jakimże to okropnym strachu być musiałeś! O, Boże miłosierny! Zapal lampę, Ferruczio... Albo nie, siedźmy lepiéj w ciemnościach, jeszcze się boję.
— Babciu — ozwał się znów chłopiec, — ja babci zawsze przyczyniałem zmartwienia...
— Nie, Ferruczio, nie mów tego; ja o tém już nie myślę, zapomniałam wszystko, ja ciebie tak kocham!
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/236
Ta strona została uwierzytelniona.