Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/239

Ta strona została uwierzytelniona.

Weszliśmy na poddasze. Przede drzwiami Derossi odpiął swój medal i schował go do kieszeni; spytałem go, dlaczego to robi.
— Nie wiem sam — odpowiedział, — aby nie miéć miny... Ot tak, jakoś mi się zdaje, że lepiéj wejść bez medalu.
Zapukaliśmy do drzwi. Otworzył nam ojciec murarczuka, ten wielkolud; twarz miał zmienioną, wyglądał jakby wystraszony.
— Kto to? czego chcecie?
— Jesteśmy towarzyszami szkolnymi Antosia i przynieśliśmy mu trzy pomarańcze.
— Ach! biedny mój Antoś! — zawołał murarz, kiwając głową. — Nie będzie już może jadł waszych pomarańcz! — i obtarł sobie oczy rękawem.
Kazał nam iść za sobą; weszliśmy do pokoju pod dachem, gdzie zobaczyliśmy naszego murarczuka, który spał na małém łóżeczku żelazném; jego matka siedziała pochylona nad łóżkiem, z twarzą w dłoniach ukrytą, i zaledwie się na nas obejrzała; na ścianie po jednéj stronie wisiały pędzle, kielnia i sito do wapna; nogi chorego były przykryte kurtką murarza, białą od gipsu. Biedny chłopczyna wychudł okropnie, nos mu się wydłużył, był blady, bladziutki, oddech miał krótki. O, drogi Antoś, taki dobry, taki wesoły, mały mój towarzysz, jakże mi go żal było! Ileżbym dał za to, by go zobaczyć robiącego znowu tę swoją minkę, ów „pyszczek zajęczy!“ Biedny, biedny murarczuk! Garrone położył mu jednę pomarańczę na poduszce, tuż koło twarzy; zapach jéj zbu-