Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/247

Ta strona została uwierzytelniona.

sięcy. Pierwéj trzy lata we Francyi, potem w Mondowii, i tam mógłbym był właśnie go zobaczyć, ale, jak na złość, nigdy się nie trafiło, abym był w mieście, kiedy on przyjeżdżał. Taki to los mój.
Nazywał króla po imieniu, jakby towarzysza; Humbert dowodził 16-tą dywizyą, Humbert miał wówczas dwadzieścia dwa lat, Humbert jeździł na takim a takim koniu.
— Piętnaście lat! — mówił głośno, przyśpieszając kroku. — Jakże go chcę widzieć! Zostawiłem go księciem, zobaczę go królem. A i ja również się zmieniłem: z żołnierza stałem się kupcem.
I śmiał się. Syn go zapytał:
— Jeżeli tatkę zobaczy, czy téż pozna?
On zaczął się śmiać.
— Tyś zwaryował — odrzekł. — Tegoby tylko brakło! On, Humbert, był jeden; nas było jak mrowia. Ale to prawda, że na każdego z nas patrzył po kolei, uważnie.
Wyszliśmy na ulicę Wiktora Emanuela; wiele ludzi podążało ku stacyi. Przechodził oddział strzelców alpejskich z muzyką. Przelecieli kłusem karabinierowie na koniach. A słońce tak świeciło, że aż oślepiało swym blaskiem.
— Tak, tak! —zawołał Koretti ojciec, ożywiając się coraz bardziéj — prawdziwie się cieszę, że go zobaczę, naszego generała dywizyi! Ach, jakżem się prędko zestarzał! Zdaje mi się, że to było wczoraj, gdym miał tornister na plecach, strzelbę w ręku i gdym się znajdował w owém zamięszaniu, rano 24 czerwca, kiedy już nas miano pchnąć do