ręcznego boju. Król przejeżdżał tam i napowrót ze swymi oficerami przed szeregami, podczas gdy działa grzmiały zdaleka; i wszyscy nań patrzyli. I któżby mi wówczas powiedział, że za niedługą, chwilę znajdę się tak blizko niego, przed pikami austryackich ułanów, nie daléj jak o cztery kroki jeden od drugiego... o cztery kroki, chłopcy, czy słyszycie? Był to dzień śliczny, niebo gładkie jak zwierciadło. Ależ upał! No, zobaczymy, czy uda się wejść.
Byliśmy już przed stacyą; tłum wielki plac zalegał: powozy, straże, karabinierowie, rozmaite stowarzyszenia z chorągwiami. Grała jakaś muzyka wojskowa. Koretti ojciec spróbował wejść pod krużganek stacyi, ale mu się to nie udało. Wówczas postanowił przecisnąć się do pierwszych szeregów w tłumie, który przy wejściu stał po obu stronach, i torując sobie drogę łokciami, potrafił i nas również na przód popchnąć. Lecz tłum, falując, przerzucał nas z miejsca na miejsce. Handlarz drzewem utkwił wzrok w pierwszéj kolumnie krużganku, gdzie straż nikomu stać nie pozwalała.
— Chodźcie za mną — powiedział naraz.
I, ciągnąc nas za ręce, w dwóch skokach przebył pustą przestrzeń i stanął pod słupem kamiennym, oparłszy się o niego plecami.
Natychmiast przybiegł brygadyer z policyi i powiedział mu:
— Tu stać nie wolno.
— Jestem z czwartego batalionu z 49 pułku — odrzekł Koretti, pokazując swój medal.
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/248
Ta strona została uwierzytelniona.