— Ręce w górę!
I wówczas wszystkie te ramiona, które tak jeszcze niedawno były w powijakach, i wszystkie te drobne rączyny podniosły się do góry, poruszając się, migając tak ślicznie, jak roje białych i blado-różowych motyli.
Potém poszły na przechadzkę; ale przed wyjściem wszystkie zabrały z sobą swoje koszyczki ze śniadaniem, które wisiały na ścianach. Wyszły do ogrodu i rozpierzchły się po nim, wydobywając z koszyczków swoje zapasy: chleb, śliwki suszone, kawałeczek sera, jajko na twardo, małe jabłuszko, garść ugotowanego grochu, skrzydełko kurczęcia. W jednéj chwili ogród był usiany przeróżnemi okruszynami, jakby je ktoś umyślnie rozsypał dla ptaszków. Dzieciaki zajadały na wszelkie, najdziwniejsze sposoby: jak króliki, myszki, kotki, gryząc, liżąc, ssąc. Jeden chłopczyk, trzymając ząbkami długi sucharek w kształcie drążka, jakby ostrzył szablę. Dziewczynki gniotły w garści miękkie serki, które płynęły jak mleko pomiędzy palcami i aż w rękawy ciekły; a one wcale tego nie spostrzegały. Biegały i goniły się, trzymając w zębach bułeczki i jabłuszka, jak pieski. Widziałem trzech bębnów, którzy grzebali patyczkiem w jajku ugotowanem na twardo, myśląc, że w niém skarby znajdą, i rozsypywali je po ziemi, a następnie zbierali okruszynę po okruszynie, jakby to były perły. A dokoła tych, które posiadały cóś niezwykłego, gromadziło się dziesięciu lub dwunastu innych, z pochylonemi główkami zaglądając do kosza, jakby patrzyły na księżyc
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/255
Ta strona została uwierzytelniona.