niono od nowych ćwiczeń. Każde słowo kosztowało ją wysiłku i, mówiąc, trzymała jednę rękę na głowie swego chłopca.
— On nie może... — rzekła do dyrektora.
Ale Nelli tak się okazał zmartwionym, że go usuwają od ćwiczeń na przyrządach gimnastycznych, że go i to jeszcze upokorzenie spotyka...
— Mamo, mamo, zobaczysz — powtarzał ze łzami, — tak samo będę robił jak inni.
Jego matka patrzyła nań w milczeniu, z wyrazem miłości i litości niezmiernéj. Potém z wahaniem dodała:
— Obawiam się jego towarzyszy... — Chciała powiedzieć: Obawiam się tego, aby zeń nie szydzono.
Ale Nelli odrzekł:
— To nic, mamo, to nic... a zresztą jest przecie Garrone. Już dość, aby on był: nie będą się śmiali...
I matka uległa w ostatku. Przyszedł na lekcyę. Nauczyciel poprowadził nas zaraz do słupów prostopadłych, które są bardzo wysokie, a trzeba było wgramolić się aż na sam wierzch i stanąć prosto na ostatnim, poprzecznym drągu. Derossi i Koretti wdrapali się na nie szybko i zwinnie jak wiewiórki; i mały Prekossi również prędko na szczyt się dostał, choć mu niebardzo było wygodnie w téj kurtce ojcowskiéj, która sięga aż za kolana, i choć towarzysze, aby go rozśmieszyć, powtarzali ciągle, podczas gdy się gramolił, jego zwykłe:
— Przepraszam, przepraszam.
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/259
Ta strona została uwierzytelniona.